Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

tolickim kościele?“ — tak mówił niedawno ksiądz Hieronim. „A on wiedział o wszystkiem zawczasu, bo jest wszechwiedzący“, zaszeptał znowu szatański głos. „Ukórz się przed doskonałością tajemnicy, a nie przed niedoskonałem rozwiązaniem“, przypomniały się znowu słowa natchnionego księdza. „Tak — o, gdybym mogła, byłoby to przecież najwyższem szczęściem“, szeptała ze łzami. Między życiową, a metafizyczną sprzecznością stała, szarpana najstraszliwszem ze zwątpień, zwątpieniem w ostateczny sens świata. I znowu zaczął ją owiewać, zlekka na razie, powiew śmierci, mogący lada chwila przekształcić się w ten „huragan“ z niedawnych, a tak jednak psychicznie odległych czasów, z przed dwóch miesięcy zaledwie.

INFORMACJA 1.

[Wszystko, co robiła Hela dotąd (nawrócenie, pokuta, małżeństwo), aby przebić skorupę, otaczającą jej życie, okazywało się tylko nędznym paljatywem. Skorupa nie pękła, tylko się rozszerzyła, jakby była zrobiona z gumy. Obiecywana, przez nią samą sobie i przez Wyprztyka, wolność nie przychodziła. Dawne problemy stały przed nią nierozwiązane, jak gromada natrętnych żebraków, proszących choćby o jakieś ochłapy. Resztkami już karmiła, wiecznie głodną przepaść własnej swej tajemnicy. Mściła się na niej połowiczność życiowego zadowolenia: nigdy całą swoją istotą nie rzuciła się o nieprzebity mur zagadnień ostatecznych, nigdy nie zrobiła ostatecznego porządku z chaosem swego pozornie usystematyzowanego życia. Nad całym światem unosił się złowrogi cień dawnego, dziecinnego Boga, żydowskiego Jehowy, którego wtórną emanacją tylko zdawał się być katolicki Bóg Ojca Hieronima. Życie płynęło obok, coraz dalszem korytem, zostawiając ją, jak beznadziejnie osadzony na mieliźnie okręt. Upokarzało ją w najdokliwszy sposób to, że istnienie jej