Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczerwienił się nagle ze wstydu przed tym kretynem, znikającym na zakręcie toru, na tle przepięknego górskiego widoku, w blaskach olbrzymiego, zimowego słońca, wstającego gdzieś z za odległych szczytów, aby oświetlić nędzną walkę rozżartych na siebie wstrętnych istot, plugawiących swojem istnieniem „astronomiczną“ czystość planety. A tu mąż tejże „fantastki“ (i mówiąc już zupełnie otwarcie kochanki) i jego „przyjaciel“ (obrzydliwe było teraz dla niego to słowo) i żona, żona, u której też był właściwie na utrzymaniu, (ale to podobno się nie liczy) wioząca we wnętrznościach swoich tego jego syna (tak, to musi być syn, aby dopełnić miary nieszczęścia) z niego poczętego (to szczęście i nieszczęście zarazem), a tuż obok jego były kochanek — a nie: dosyć. Kombinacja była godna jego, słynnego w pewnych, dość zakazanych zresztą kółkach, bezpłodnego twórcy artystycznych konstrukcji w życiu. „Czy ja czasem podświadomie nie wytwarzam tego wszystkiego naumyślnie, dla samego zestawienia potworności“, pomyślał Atanazy. „Ale ostatecznie nic w tem potwornego niema — wszystko musiało być tak właśnie, a nie inaczej, wszystko da się bez reszty wytłomaczyć, a przeszłość nie obowiązuje chwili obecnej“. Tak to zaczynało się to tak zwane „nowe życie“ w górach, na takich podstawach.
Ale nagle pociąg, przebiwszy się przez zasypany przekop, staczać się zaczął po pochyłości w pełnym blasku słońca w śnieżną równinę, na krańcu której majaczyły, zanurzone od dołu w opalowo-rudawym oparze góry, wznosząc czyste szczyty o błękitnych cieniach na seledynowo-kobaltowem niebie. Wszystkie zwątpienia i sprzeczności pochłonęła niepojęta piękność świata. „Przedewszystkiem uciec od życia. To są te właśnie niebezpieczne „mikroskopijne perspektywy“, przekręcające wielki obraz rzeczywistości w sumę małych sprzecznostek. Tego trzeba się strzec — to wpędza w bezwyjściowe