z Czerwonego Pałacu. Willa w górach była (wewnętrznie, poza architekturą — styl zakopiański oczywiście) dokładną kopją stołecznej rezydencji Bertzów: począwszy od czerwoności do słynnej, nawet poza granicami kraju, kuchni. Przyszłość przedstawiała się niepewnie, ale to tylko dodawało uroku podróży i pierwszym chwilom instalacji. Poczem w ciszy górskiej rozpoczęło się oczekiwanie wypadków samo w sobie. Wszyscy robili najdziksze przypuszczenia — nikt nic właściwie nie wiedział. O ileby zwyciężyli chłopomani i staremu Bertzowi udałoby się zostać ich ministrem — wszystko dobrze, o ile nie, mogły zajść komplikacje w stosunku do zmieniającej się władzy lokalnej i wtedy wszystko było możliwe. A może, korzystając z zamięszania, niweliści zrobią swoje i rewolucja przeskoczy wtedy 2-gą fazę, aby przejść odrazu w 3-cią, definitywną. Prepudrech i Łohoyski na podstawie ostatnich plotek miejskich twierdzili napewno, że wszystko to jest tylko pretekstem do zamięszania jeszcze wyższej marki, z którego mieli skorzystać miejscowi faszyści, a nawet monarchiści, chcący osadzić na tronie Miguela de Bragança, powinowatego Jędrka. „Wtedy użyjemy wszyscy“, mówił z obiecującą miną Łohoyski. Dla całego towarzystwa wyznaczone już były w jego wyobraźni wspaniałe stanowiska, w razie gdyby ten ustrój miał się urzeczywistnić. Z Zarytego, tego wyrostka robaczkowego kiszki ślepej całego kraju, cała ta historja przedstawiała się fantastycznie, prawie aż humorystycznie. Wszystko pachniało zdaleka jakimś potwornym skandalem, ale na razie ogarnął towarzystwo nastrój zupełnej beztroski. Jutro zaczynało się tak zwane „nowe życie“, jutro miało rozstrzygnąć o dalszych losach realnych, w abstrakcji od metafizyki, dywagacji społecznych i odrodzenia duchownego, którego wszyscy pragnęli. Prepudrech, którego Hela trzymała dalej na antyerotycznym dystansie
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.