nerała Bruizora, odłożono do następnego dnia. Tylko Łohoyski, który cały zapas kokainy, pozostały po wczorajszym wieczorze, rzucił do pieca, pił ponuro, rzucając na Atanazego podwójnie błagalne spojrzenia, których ten nie chciał rozumieć zupełnie. Nazajutrz rozpoczęło się normalne życie. Wszyscy umieli jeździć na nartach, ale potrzebowali wyższej szkoły. Wycieczki odbywały się pod przewodnictwem wynajętego na ten cel przez Helę szweda. Tylko Zosia nie mogła brać udziału w sportach, ale wytrzymywała to z pokorą, coraz bardziej przejęta nadchodzącem macierzyństwem. Ruch w mroźnem powietrzu wśród wspaniałych lśniących śniegów pochłonął na razie całe zło ich umęczonych dusz. Łohoyski bohatersko znosił brak ukochanej trucizny, a jego sflaczałe serce, znajdowało nową podnietę w przezwyciężaniu coraz to trudniejszych rekordów wytrzymałości. Nawet straszliwy tchórz fizyczny, Ziezio, dał się porwać sportowi, dokazując jak na siebie wprost cudów odwagi i dzielności. Prepudrech, mimo przykładu swego mistrza nie zaniedbywał dla nart kompozycji. Znalazłszy w sobie złotą (czy też, jak mówił poufnie Ziezio „tombakową“) żyłę, eksploatował ją w sposób niszczący. Jedno było fatalne, to, że Hela postanowiła trwać w cnocie, twierdząc, że erotyczne igraszki źle oddziaływują na prężność sportową jej organizmu. Ale tuż obok stał dom starego Hlusia jednego z ostatnich patryjarchów góralskich; miał on córkę, dziką, trochę obłąkaną, blondynę dziwnej urody. Do niej to zaczął uczęszczać zlekceważony przez żonę książę i rozkochał w sobie piękną pół-warjatkę do zupełnego już obłędu. Śpiewała mu godzinami góralskie pieśni, które on transponował w niedościgłe dla niefachowców wymiary swego muzycznego nonsensu, a przytem znajdował nieznaną rozkosz w jej prymitywnych, trochę śmierdzących uściskach, ucząc ją subtelnych perwersji, które przestały już działać na żonę.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.