Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/291

Ta strona została uwierzytelniona.

nymi autochotonami tego zaczarowanego zaiste kraju. Książek dostarczała mu zdziczała i wychudzona od sportów i głodówki Hela. Askeza jej przeszła z górnych regjonów ducha w sferę czysto hygjenicznych zabiegów. I jedno i drugie zjawiska nie miała żadnych cech trwałości: były to raczej objawy chronicznego kryzysu, który ostatecznie skończyć się kiedyś musiał. Atanazy unikał teraz rozmów z nią, bając się wprost samego siebie. Oboje byli jak beczki napełniane obojętnemi w obecnych warunkach, ale napiętemi potencjalnie materjami, żądnemi tylko dobrego katalizatora. A jednocześnie zdawało się, że nic już nigdy między nimi zajść nie może i to poczucie, równoczesne u obojga, nadawało nieznany dotąd odcień tragizmu każdemu ich spotkaniu. Najgorsze były śniadania i obiady. Atmosfera stawała się chwilami groźna. Łohoyski mówiący cicho z Zosią, obecnie przeważnie na temat bezwartościowości życia wogóle i piękności śmierci (wyglądali na dwoje spiskowych), Prepudrech obsesjonalnie zatopiony w muzyce, nawet podczas jedzenia, Smorski coraz wyraźniej wkraczający w sferę obłędu, ponury niedoszły artysta i profesor bijologji Chwazdrygiel i nad tem beznadziejnie napięte ku sobie, złe i nienasycone dusze (i nie tylko dusze ale i ciała) Atanazego i Heli. Objadali się (z wyjątkiem Heli) potwornie, a najwięcej żarł wychudzony przez kokainę Łohoyski. Jaśniejsze jeszcze stosunkowo były chwile, kiedy Jędrek, w nagłym napadzie pożądania swego jadu, wyprawiał dzikie historje, (które nazywał łagodnie z cudzoziemska „Abstinenzerscheinungen“), przechodząc od szalonej wesołości do zupełnie beznadziejnych ataków rozpaczy. Od miejscowego towarzystwa prowincjonalnych sporstmanów, (prócz „trenera“); „societymanów“; „artmanów“, „dancingmanów“ i megalomanów odgrodzili się przybysze zupełnie. Na „wyżerkach“ w willi bywał tylko czasem piękny, brodaty trener Erik