Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

z nią gdzieś po drugiej stronie gór, uciec aż do Tropików, o których marzył od dzieciństwa i które znał z opowiadań Łohoyskiego i samej Heli — (jeszcze jako mała dziewczynka była kiedyś z ojcem w Indjach). Tak — ale za co, za co? Może za pieniądze żony — jakże obco przesunęło się to słowo przez znaczeniową stronę świadomości. Albo może za jej własne? Uczuł się bezsilnym i, rzecz dziwna, poczuł gwałtowną sympatję do partji niwelistów i niezwyciężonego Sajetana Tempe. Hela, zjechawszy jakie 50 metrów, zatoczyła łuk w lewo, chcąc małem śnieżystem siodełkiem przedostać się przez grzbiet skalny do drugiego źlebu. Zniknęła na lewo, przemknąwszy zręcznie przez wązki pas śniegu. Ale zaraz potem posłyszał Atanazy chrobot nart na skałach i krzyk — poczem cisza. Tylko krew waliła mu w skroniach… Bez namysłu pomknął na dół źlebem i zrobiwszy szaloną „christjanję“ przejechał wolno grzbiet i ujrzał Helę, leżącą głową na dół wśród nagich piargów pod ścianą. Hela jęczała cicho. Szybko odpiął narty i rzucił się na ratunek. Odpiął jej narty i zaczął obmacywać nogę w kostce.
— Niech pan zdejmie pończochę. Mam wrażenie, że to zwichnięcie. —
— Gdyby było zwichnięcie nie mogłaby pani ruszać nogą wcale. — W stosunku do jej nogi to zdanie miało dla niego wybitnie nieprzyzwoite znaczenie. Odpiął jej krótkie spodnie, (Hela nie uznawała długich dla kobiet) wyciągnął pończochę, odpiął podwiązkę, zdjął kamasz i but, i zobaczył wreszcie przez przeźroczysty jedwab tę nogę, o której zawsze marzył. Była rzeczywiście piekielnie ładna. Poczem spojrzał na Helę, to znaczy na jej twarz. Leżała z pół-przymkniętemi oczami, blada, z ustami skrzywionemi bólem. Atanazy poczuł nagle, że ją kocha, tak samo jak kilka miesięcy temu kochał Zosię, a nawet może więcej — albo może nie więcej, ale pełniej — nie było w uczuciu tem rezygnacji i litości,