Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/300

Ta strona została uwierzytelniona.

— Krytyka artystyczna i polemika są czemś zupełnie zbytecznem, ponieważ chodzi tam tylko o to, czy dane coś podoba się, czy nie. Co tu o tem wogóle można powiedzieć. Te rubryki wogóle powinny być skreślone. Nie wiem czemu pan tego broni, nie będąc nawet artystą. — To „nawet“ ubodło Atanazego w samą wątrobę. — Sport odrodzi ludzkość, która potrzebuje antydotu na złe uboczne skutki kultury. W sporcie jest przyszłość rasy ludzkiej…
— Sport rekordowy niczego nie odrodzi, tylko dogłupi jeszcze tych, których nie ogłupił dancing, kino i mechaniczna praca.
— Jak to mam rozumieć, panie (dosłownie „Herr“, bez „mein“)— Sie elender Müssiggänger. Sie Schmarotzer — rzekł groźniej niż pierwsze zdanie. (Ty nieszczęsny próżniaku, ty pasożycie.) — Zazdrość o Helę, połączona z obrazą, wystąpiła u obu panów z niedającą się skontrolować gwałtownością. Atanazy szybko i lekko dał Tvardstrupowi w twarz, wręczył mu czort wie poco bilet i padł wyczerpany na kanapę. Szwed skłonił się wszystkim i wyszedł, spokojny, jak ruchomy mur. Zosia rzuciła się ku nim, oczywiście po niewczasie.
— I o co, o co?! — krzyczała, łapiąc się za znacznie powiększony brzuszek. — I żeby przy paniach…
— Milczeć. Niech nikt do mnie nie podchodzi. Nie ręczę za nic — rzekł ze ściśniętemi zębami Atanazy. Hela patrzyła na niego z podziwem i uległością prawie suczą. Zosia dostała spazmów i rzuciła się na łóżko Heli, która zaczęła ją uspokajać, drażniąc przy tem Atanazego aż do szału. Nie poznawał już tego pokoju, ani widoku przez okno, nie mówiąc już o ludziach. Wszystko zdawało się być przesycone jakimś potwornym nonsensem, którego źródło nie było w nim samym, tylko w otaczających przedmiotach i osobach. Stan Atanazego był już zlekka „bzikawy“, jeśli nie całkiem bzikowy. Wszyscy siedzieli struchlali, milczący. Teraz