proszkiem, którą zawsze miał na wszelki wypadek przy sobie. „Jeszcze nie czas“, szepnął i nagle przesunął się przed jego wewnętrznym wzrokiem, niejasny ruchomy obraz czekających go wypadków, wobec których cały ten pojedynek był tylko głupią farsą — obraz ten nie był wzrokowy, z nieznanych jakby składał się jakości. I tego wieczoru nie udało mu się zostać z Helą sam na sam. Czuł, że jeśli dalej tak pójdzie, to może dojść do publicznego skandalu i zdecydowany był na wszystko.
Zosia, dowiedziawszy się o warunkach pojedynku — (djabli wiedzą czemu powiedział jej o tem Łohoyski, „dyskwalifikując się“ tem oczywiście) — zrobiła nową awanturę.
— …ty egoisto, który dla jakiejś faramuszki poświęcić chcesz żonę i dziecko… —
— Otóż to: nie chodzi ci o mnie, tylko o ojca tego dziecka, którego właściwie wolałbym nawet nie mieć.
— Ty śmiesz? Ty chyba kłamiesz! Nie wiesz czem jesteś teraz dla mnie. Pamiętaj, że jeśli zginiesz, to ja ani chwili żyć po tobie nie będę. Zginiemy razem z tobą: ja i Melchior. (Takie miał mieć imię syn, na pamiątkę kasztelana Brzesławskiego, przodka Zosi po matce). „Mało mnie to wtedy będzie coprawda obchodzić“, pomyślał Atanazy i powiedział:
— Ach, Zosiu: poco zatruwać sobie wzajemnie ostatnie podrygi. Przecież jest rewolucja — możemy i tak zginąć lada chwila. A może będzie Rozalja? — rzekł ze śmiechem. (Było to imię domniemanej, mało prawdopodobnej córki, identyczne z imieniem mniej sławnej pamięci babki nieboszczyka Osłabędzkiego, która była jedną z kochanek Stanisława Augusta — ale zawsze było to „coś“). Nastąpił prawdziwy atak nerwów. Uspakajaniom nie było końca. Ale na szczęście Zosia nie domyślała się istotnych motywów całej sprawy, a Atanazy, pod wpływem myśli o jutrze, stał się chwilowo zimny i obojętny na wszystko. Tylko dla-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/302
Ta strona została uwierzytelniona.