Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

faktycznych Hela niewiadomo czemu położyła rękę na ręce Atanazego, który drgnął jak sparzony.
— Panie Atanazy: niech mi pan wierzy, że bardzo przykro mi jest, że z mojej przyczyny... — powiedziała niby niewinnie.
— Jakto z twojej? — przerwała jej Zosia tonem kogoś zranionego do głębi, a Prepudrech dziwnie zaczął strzydz uszami. — Przecież bili się o kwestje sportowe?
— To był tylko pretekst. Pan Atanazy przejął się zbytnio zachowaniem się biednego Tvardstrupa w stosunku do mnie. Trochę był niesmaczny ten szwed — ale mniejsza o to: pokój jego duszy. Mógł to uczynić mój Azio, a uczynił twój Tazio: czyż to nie wszystko jedno. W każdym razie tamten nie żyje. Dziwne to — może nie uwierzycie — że dzień dzisiejszy jest zwrotnym punktem mego życia: cała przyszłość zawarta jest w tym wypadku. — (W tej zimnej żmiji, bez sumienia i skrupułów, nie poznałby ksiądz Hieronim dawnej pokutnicy: jakże straszne spustoszenia szerzyła w tej świeżonawróconej duszy miłość. Ale i ta „odkrywka“ [termin geologiczny] nie ukazała jeszcze wszystkiego, nawet przed nią samą.)
— Czyżby ci się aż tak podobał ten ordynarny blondyn? — spytał Azalin. — W takim razie dziękuję ci, Taziu — dodał zwracając się do Atanazego z bardzo głupią miną. W gruncie rzeczy zadowolony był, że pozbył się rywala tak tanim kosztem, jak jedna nudna rozmowa i wstanie raz o 5-tej zrana. I nic sobie z tego nie robił, wiedząc, że zaraz po śniadaniu zabierze się do kompozycji. Cudowna rzecz ta sztuka! Wszystko zaczynało być wysoce niesmacznem. Te rozmówki z drobnemi przycinkami, będące w zupełnej dysproporcji w stosunku do tego, co działo się w istotnych wymiarach, były nie do zniesienia. Małość, płaskość, a z drugiej strony tej obrzydliwej zasłony kryła się tajemnica całej przyszło-