Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/318

Ta strona została uwierzytelniona.

zdyszany, wściekły, odtrącony. I jednocześnie z tym wyrzutem twarda, płomienista żądza przeszyła jego narządy płciowe. Innego wyjścia nie było. Odległe życie, prawie równocześnie ze śmiercią, wołało z mrocznej, wypełnionej podmuchami hurikanu, górskiej przestrzeni. Głos ten drżał w bebechach, flakach i lędźwiach metalowem echem olbrzymich dzwonów. Wszystko inne wydało się małem. Bez momentu decyzji „tamto“ było już podświadomie zdecydowane i załatwione. (Tylko ten nieszczęsny szwed piłby teraz grog w kawiarni, tam, skąd dochodziły dźwięki jazz-bandu, albo bredziłby coś o smarach i gatunkach śniegu.) O nacóż ta okrutna „bogini“ [tak nazywał ją zupełnie szczerze, bez blagi — to było najgorsze] zażądała jego życia? — Tak — zdecydowane jest już, załatwione — niema o czem myśleć. W tem tkwiła już pewna nuda, ale była to ta nuda absolutna, która jest koniecznym atrybutem wszystkiego, co istnieje, nuda ogólno-ontologiczna — może ona istnieć w różnych stopniach, aż do samobójczych włącznie. Przeszedł przez pokój oświetlony lampą z zielonym abażurem, cichy, spokojny i dreszcz powierzchownego wstrętu przebiegł po jego psycho-fizycznej peryferji. Cóżby dał, żeby móc tu pozostać i czuć się dalej dobrze w tem otoczeniu? Nie spojrzał na żonę. „A jeśli Zosia się zabije?“ — coś spytało w nim nagle. Za niego odpowiedział mu szwed Tvardstrup, który znowu jak żywy stanął mu w pamięci. ,,,Czemże moje życie mniej jest warte od twojego i jej. Jeśli mnie zabiłeś zabij i ją, a i siebie nie zapomnij. I to ci mówię: „du wirst in furchtbaren Qualen zu Grunde gehen““ — szepnęło prawie głośno widmo w mrocznej głębi korytarza. (Zapomniano zapalić światło.) Czy w nim, czy poza nim — nie wiedział. Mimo pozy przed sobą, mimo że był pewnym tego, że to on wypowiedział w tej chwili, djabli wiedzą czemu po niemiecku, te słowa, mimo że Zosia tuż obok szyła bieliznę dla Melchiora, Atanazego