ogarnął strach. Spiesznie przekręcił kontakt i błyszczący korytarz uśmiechnął się do niego na czerwono, zdrowo i zbytkownie. Wszedł do salonu, gdzie grał Ziezio, zapatrzony w pejzaż Deraina wiszący nawprost fortepianu. Jednocześnie drugiemi drzwiami weszła kulejąca Hela, zawinięta w zielony szal, przy którym włosy jej zdawały się płonąć własnem światłem. Siedli na kanapie, której Ziezio grając widzieć nie mógł.
— Miałam telefon od ojca. Zamach niwelistyczny nie udał się. Tempe aresztowany.
— Nie mów o tem. To obojętne. Teraz musisz być moją. Ale nie tak — na zawsze. — Takiem było przeznaczenie, którego chcieliśmy uniknąć, które chcieliśmy oszukać.
— Tak, mój Bóg już umarł — nie mam nic do stracenia. Chce mi się teraz poznać prawdziwe życie. Musimy stąd uciec.
— Ja nie wytrzymam tego, ja muszę cię mieć dzisiaj, całą zupełnie, jak nigdy dotąd. To nie jest zwykłe podobanie się tej, albo innej kobiety, to najwyższy sens istnienia wcielany w to. — Czuł całą głupiość tego, co mówił, ale nie mógł mówić inaczej. Miał dość poetycznych bzdur i zwykłej, równie wstrętnej, djalektyki.
— Czy w to? — spytała z bestjalskim uśmiechem „tamta“, odkrywając krótką spódniczkę i ukazując koronkowy labirynt. Jeszcze jeden ruch ręki i zabłysnął rudy płomień włosów. Atanazy rzucił się, ale odtrącony padł na kolana i wpił się ustami w jej kolano, przez cienki jedwab pończochy. Uderzony z całej siły pięścią w głowę oprzytomniał i uświadomił sobie wszystkie męki, które go jeszcze czekały. Ziezio zatopiony w improwizacji nie słyszał nic. „O, nie będzie ta prosta miłość jak z Zosią. Ale niech się dzieje co chce. Wytrzymam wszystko i wszystko zdobędę i zniszczę się wreszcie tak, że nie zostanie ze mnie nic — nawet wyrzut sumienia.“ Ziezio wyrywał z siebie ostatnie bebechy
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/319
Ta strona została uwierzytelniona.