Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/321

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko razem stanowimy jedność bez treści, której istnienie jest samousprawiedliwione wobec najwyższych nawet kryterjów. To wiedziałem już tam w kościele podczas twego chrztu.
— Nie przypominaj tego. Ja jeszcze wierzę. Może przyjść kara za tę zbrodnię. Byłam niegodna tego chrztu.
— Jestem niczem i dlatego mogę być wszystkiem dla ciebie. Jestem cały tylko twoją własnością i niczem więcej.
— Nic jeszcze nie wiadomo — nic. – W nas są takie możliwości, że nic teraz powiedzieć się nieda. Poddajmy się fali. Musimy stąd uciec. Ja też nie zniosę dłużej tego życia. Ja wiem, że ty będziesz miał wyrzuty sumienia wobec Zosi. Nie miej: pomyśl czem byłbyś dla niej, zostając teraz: obcym trupem czegoś, co było i nie wróci nigdy.
— Ja wiem – a jednak: straszliwej trzeba siły, aby tego dokonać. Tylko gnębi mnie to wszystko wobec problemu wielkości. Nie dokonałem nic. A może potem...
— Tak: potem możemy zrobić wszystko. Tylko teraz nie myśl już. Ja boję się jednego: jak będziesz mnie miał, przemyślisz wszystko i znajdziesz nicość na dnie. Bądź raz mężnem bydlęciem, a nie tym analitykiem bez celu — weź raz twoje życie za łeb. — Nie raziła go dziś wcale zwykła niesmaczność tego, co mówiła.
— Tak — dobrze. Może wielkość jest w tem, aby być właśnie tym, którym się być ma, w tem wypełnieniu, w wejściu wszystkiego w odpowiednie miejsce...
— I tego, tego — szepnęła Hela, muskając go rozpalonemi mokremi ustami po wargach i przejeżdżając delikatnie ręką tam, gdzie prężył się nieświadomy żadnych metafizycznych głębi dyrektor czy dyktator tej całej głupiej farsy. Jak okropny polip zaczajony na przepływające drobne stworzonka morskie, tak on czatował, krwawy i niesyty, na myśli, krążące wokół niego