w drugą kondygnację bólu: zrozumiał Zosię od wczoraj do chwili śmierci. Co się z nią musiało dziać... Zaczerwienił się ze wstydu za swoje myśli poprzednie. Musiała go widzieć — kiedy, w jakiej pozycji... Ona już wtedy poszła tam w las, kiedy on wrócił od tamtej. Zrozumiał jej istnienie samo dla siebie, jej, którą tak ohydnie oszukał i zabił. Zczerniał od męczarni. Cierpienie tak wielkie, że aż znieczulające samo siebie i wszystko inne, objęło go kleszczowym uściskiem. Chwycił się za głowę i począł biedz nieprzytomnie w kierunku willi, jakby tam jeszcze był jakiś ratunek. A oni wzięli trupa i ponieśli w ślad za biegnącym obrzydliwym cierpiętnikiem we fijoletawej piżamie. Nikt nie powiedział ani słowa. Wszystko to było nad wyraz wstrętne. A cierpienie jak go chwyciło, tak trwało nieubłaganie: były to jakieś śruby, kolce, gniotące walce — nieruchome, zaśrubowane okrutną łapą losu — to wielkie słowo, może obce, może czasem śmieszne nawet, ale tak jest — teraz zrozumiał jego zbanalizowane znaczenie po raz pierwszy. A tymczasem okazało się, że cierpienie, które już zdawało się dosięgło szczytu. może jeszcze wzrastać dalej. Znalazł jej kartkę i przeczytał, znalazł też podartą bieliznę Melchiora. Kartkę podarł bezwiednie na drobne kawałeczki i te strzępki spalił, razem z tamtemi. Cała machina drgnęła i „łapa losu“ zakręciła i zacisnęła korbę o parę trybów dalej. Wszedł w trzecią kondygnację. Słowo „podły“ wgryzło się przez kości czaszki w sam środek mózgu. Dzień trwał bez końca. Co robić, co robić? Mózg przewracał oczami wyłupionemi z bólu, a „bezmózga“ dusza pytała kiedy i czy się to wogóle skończy. A płacz nie przychodził. Potem ubrał się, nie myjąc się, jeszcze ze śladami „tamtej“ nocy, tej nocy z tamtej połowy życia. Potem ją spotkał, „tamtą“, w korytarzu i razem weszli do pokoju. gdzie leżała Ona. I Atanazy jęknął wtedy z bólu, tak poprostu, jakby mu kto łydkę, czy
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/336
Ta strona została uwierzytelniona.