Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/339

Ta strona została uwierzytelniona.

nazy „spędził“ w niewiadomy sposób na jakiemś półdrzemaniu i rozmowach, przyszła policja i sędzia śledczy i rozpoczęło się badanie. Podejrzanem wydało się to, że zawiadomiono władze o jeden dzień zapóźno. Było to wynikiem prostego zaniedbania. Wszyscy musieli się przyznać do tego co robili tej nocy. Atanazy, który, przez prawdomówność czy też ogłupienie, przyznał się do tego, że nie spał aż do świtu, nie mógł wykazać swojego „alibi“ od 1-szej do 3-ciej (a list Zosi zniszczył) zaczął nieprzyjemnie plątać się w odpowiedziach, aż wreszcie zamilkł, utkwiwszy bezradny trochę wzrok w sędziego, w którego umyśle powstał jak na złość wyraźny obraz jego, goniącego żonę aż na polanę, mordującego i aranżującego „samobójcze okoliczności“.
— Tu może być zbrodnia — powiedział ten pan, (sympatyczny blondyn w binoklach) patrząc dookoła wzrokiem doskonale obojętnym. Na to wystąpiła Hela.
— Pan Bazakbal spał ze mną tej nocy — to jest: w mojem łóżku — rzekła dźwięcznym, silnym głosem. Był to jeden z tych momentów, które określano później złośliwie w kołach antysemickich jako „zagranie krwi Bertzów i Szopenfelderów“ — tak była z domu matka Heli — a kto wie czy nie Rotszyldów z tych gorszych. Wszyscy drgnęli, (na szczęście pani Osłabędzkiej przy tem nie było), a Atanazy spojrzał na Helę, jakby z pod ziemi, jakby już z grobu, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. I nagle wstąpiła w niego siła. Pierwszym objawem jego własnej siły (dotąd wszystko było automatyzmem zupełnie zmarmeladowanego indywiduum) było to, że wybuchnął szalonym płaczem. Pękł tak z płaczu, jak to się zwykle pęka ze śmiechu, pękł jak balonik, wydymany do ostateczności i gnieciony przez jakieś bezmyślne, bezlitosne ręce. Ryczał wprost, zachlustując się kupami łez i nosowych wydzielin. Było to wstrętne, ale zdrowe. Ale na dnie znalazło się jeszcze miejsce na przykre wrażenie, że nikt o niego nie dbał