pokryty był cały jakimś śmierdzącym, lepkim śluzem, czy ropą. A do tego ból tępy, nieznośny, bez miejsca, obejmujący zdawało się wszechświat cały. I ta pogarda, wyrażona w ostatnim liście, ten „policzek“, na którego wspomnienie palił się cały obrzydliwym wstydem bezsilnego tchórza. „Duchowi memu dała w pysk i poszła“ — powtarzał sobie zdanie z „Niepoprawnych“ Słowackiego. Nie — za wiele tego. Do jutra może dożyje, ale dalej…? Nie można żyć z tą męką. O Prepudrechu nie było mowy zupełnie. Łohoyski chodził ponury, okazując wyraźny wstręt do Heli i Atanazego, ale nie wyjeżdżał. Nie miał za co, a o pieniądze prosić nie chciał, w mieście zaś nic nie miał do roboty. Pracować? Ah, non, pas si bête que ça. Wogóle bogactwo Bertzów traktowało się jako coś samo przez się zrozumiałego i używalnego bez wielkich nawet wdzięczności. Raczej miałoby się do nich pretensje, gdyby byli nie tak uprzejmi i gościnni, niż wdzięczność że takimi byli. Jak raz już ustali się taki stosunek, niema na to żadnej rady. Łohoyski powrócił znowu do uwodzenia młodych górali, a nawet zaczął pisać w ludowym djalekcie coś w rodzaju popularnego „Corydona“ dla klas niższych: „Djalog gazdy z djabłem o zadku“ — taki miał być tytuł tego dzieła. Pomagał mu w tem Jaś Baraniec, nawrócony zupełnie na nową wiarę w „wyższą“ przyjaźń. Prepudrech,(o którym nie mówiono) przewieziony został do więzienia w prowincjonalnej stolicy. Chociaż przez cały czas pobytu jego w Zarytem posyłano mu obiady i kolacje z willi, które przyjmował, odmówił stanowczo widzenia Atanazego i żony. Najwidoczniej dziwaczał coraz bardziej pod wpływem „twórczości“. Napróżno namawiała Hela Atanazego do wyjazdu. Ciągle twierdził, że do jutra nie dożyje — ale „dożywał“ i nareszcie na dziesiąty dzień poczuł, że jest mu jakby troszeczkę lepiej. Już widok piękna natury nie sprawiał mu tego palącego bólu, z powodu uświadomienia
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.