Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/349

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie, że tego samego właśnie co on, nie widzi zamordowana przez niego Zosia. O niedoszłym synku swym, koloru świeżej wątroby (?), nie myślał już prawie wcale. Powoli zaczynał znajdować ulgę w zapatrzeniu się na jakieś „kotki“ na wierzbie na tle nieba, lub skały obnażone na szczytach, świecące o zachodzie ciemno-buro-malinową czerwienią. Zasypiał też czasem w nocy. Ale za to wpadł w zupełną prawie abulję — wola osłabła w nim do tego stopnia, że trzeba było go karmić i ubierać nawet — tem zajmował się „butler“ Ćwirek. A był tak piękny (Atanazy nie Ćwirek) w tem cierpieniu, że Hela zaczęła się powoli niecierpliwić. Jej zmienna, burzliwa natura zbuntowała się wreszcie przeciw poddawaniu się „takim rzeczom“.
Któregoś dnia wstała z łóżka i ubrała się w piżamę purpurową z deseniem stylizowanych czarnych krzewów hyalisu ze złocistemi owocami i otworzyła okno. Był ciepły kwietniowy poranek. Wiosna wisiała w powietrzu, ptaszki ćwiergoliły wesoło, a słońce grzało, jak latem. Tylko ziemia wiała jeszcze w cieniu zimowym chłodem i rano kałuże i brzegi potoczków pokrywały się lodowem szkliwem. Z okna o parę kroków na prawo wysunęła się głowa Atanazego.
— Panie Taziu — (byli ze sobą teraz na „pan“ i „pani“) — niech pan zaraz tu przyjdzie. Mam panu coś ważnego do powiedzenia.
— Jestem nieubrany — brzmiała niechętna odpowiedź.
— To nic nie szkodzi. Proszę zaraz tu do mnie. — „Krzyczy jak na psa. Ja jestem naprawdę jak biedny, obity, parszywy pies na łańcuchu“, myślał Atanazy z głębokiem współczuciem w stosunku do siebie, przyczesując swoje wspaniałe, lśniące, czarne włosy o zapachu miodu, jakichś rzadkich grzybków i jeszcze czegoś nieuchwytnego — (to przynajmniej o nich twierdził Łohoyski.). Czuł się dziś trochę lepiej i robił sobie na