podnieca moją miłość, nie wiem jak to wyrazić: chciałabym cię duchowo pożreć. Tak niedawno to było, a już jestem zła: już teraz chciałabym cię męczyć. Jesteś jedynym na świecie całym. Któż mógł mi dać to. — Wiosenny wietrzyk, ciepły i łagodny jak pocałunek dziecka, muskał ich twarze, gdy spojrzeli na siebie głębokiem, bydlęco-tragicznem spojrzeniem, w którem była śmiertelna trwoga o trwałość tych uczuć, tego całego świństwa. Wiedzieli, że rozpoczęli zabawę niebezpieczną, ale stawka, to jest życie całe, nie przewyższała tego co być jeszcze mogło. W najgorszym razie śmierć. A czyż nie gorszą jeszcze byłaby nuda normalnego życia w jakimś „cichym domku“, bez tej właśnie kombinacji uczuć? Ale przychodziły jeszcze chwile okropne (nie dla niej, tylko dla niego), kiedy zabity wyrzut sumienia wstawał na nowo z martwych i patrzał mu w oczy oczami zmarłej żony. A czasem znowu duch Zosi, w jakiejś nieuchwytnej formie (ona sama jako taka, ta była żywa, stała się prawie czemś nierealnem — jakimś prywatnym mitem) zawalał się na cały psychofizyczny horyzont: z równą siłą na duchowe wnętrzności, jak i na cały świat i wtedy nie było ucieczki: Atanazy starty na miałki proszek, wstrętny ekskremencik niewiadomej, ale bardzo marnej istoty, rozwiewany był na wszystkie strony wichrem zupełnego zwątpienia w wartość czegokolwiekbądź w sobie i poza sobą — to było najgorsze, że na zewnątrz nie było za co się uchwycić — zostawała tylko Hela. — Szklannej rurki bał się jeszcze jak ognia: jakiż potworny mógłby być ten stan potem, jeśli wtedy... O Boże, kiedy żyła ona... I cóż z tego? Czyż miljon razy, gdyby miljon razy żył, nie postąpiłby za każdym razem tak samo? A na to znowu przychodził piekący wyrzut sumienia i królował sam, wszechwładnie, niepodzielnie, już niewiadomo gdzie, bo zdawało się, że naprawdę nic niema. Czyż cała metafizyka, żądza religji i wynikające stąd absolutne nienasycenie, chęć śmierci, czyż wszyst-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/356
Ta strona została uwierzytelniona.