na co do czekającego ich losu. Ale cóż: tajemnica spowiedzi — nikt temu rady nie da. A jednak...
— Jestem tu incognito. Przyjechałem zrobić objazd wsi i zbadać sytuację. Myślę czy tu nie przenieść mojej działalności, między tych autochtonów górskiej krainy, którą w młodości tak kochałem. Jestem przecie z tych stron — tylko trochę poniżej — tam — wskazał dalekie, lasami porosłe Beskidy, majaczące w błękitnej mgle na północy. Atanazy czuł się bardzo niewyraźnie — jak chłopiec złapany na kradzieży jabłek, czy coś podobnego. Zaczął mówić, aby ukryć zmięszanie:
— Zdaje mi się, że wskutek zwlekania z podziałem ziemi i nędzy po wsiach, chłopi tutejsi raczej oświadczą się za niwelizmem. Jeszcze nie są zdecydowani, ale już czuć pewną zmianę, choćby w stosunku do nas. —
— Tak myślisz, synu — mruknął ksiądz i zamyślił się. — Oto jedyny kącik ziemi, do którego miałem zaufanie i tu nawet nie mogę być pewnym z moim klasztorem. Ha — trudno: trzeba będzie zdjąć sutannę i czynić dzieło Boże pokryjomu. Męczeństwo dla formy zewnętrznej jest rzeczą śmieszną. Jeśli trzeba będzie, zostanę nawet pozornie niwelistą. To dla nich wielka gratka — nawrócony ksiądz. W razie czego, inteligencja niema być tępiona, tylko przeflancowywana — haha! Tak piszą oni w swoich orędziach.
— Czy ojciec przypuszcza, że aż tak daleko wszystko już zaszło?
— O, daleko. Nie widzą tego tylko ci, co stoją dziś u władzy — i twój papa także, Helu. Minęły czasy bezpłodnych męczeństw. Wierzę, że kościół na długi czas stanie się instytucją podziemną, jak za czasów pierwszych chrześcijan. I nie myślcie, że to ze strachu przed torturami czynię. Nie — napisałem już o tem memorjał do Rzymu. I zdaje się, że na wypadek chwilowego zwycięstwa materjalizmu, na świecie całym nastąpi taka
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/358
Ta strona została uwierzytelniona.