Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/367

Ta strona została uwierzytelniona.

nawidzonego „élan vital“ Bergsona, a ordynarny dualizm psycho-fizyczny stawał się nie do uniknięcia. Jedyną pociechą tego systemu było to, że w całem nieskończonem Istnieniu nie było nic prócz indywiduów i jakości w ich trwaniach — ale tu znowu cienka ścianka dzieliła to wszystko od zwykłego psychologizmu. Próbowali wgłębić się w Russella — okazał się za trudny, nawet na ich mózgi, a w swoich łatwiejszych pracach pomniejszał się do wymiarów zwykłego, czysto negatywnego stróża tajemnic — „no admittance this way (please)“, a o Chwistku, z jego nie-euklidesową (w znaczeniu przenośnem) matematyką nawet marzyć nie śmieli. A cóż innego robić mogli, jak nie to i jeszcze tamto, w czem stawali się coraz hardziej nienasyceni i rozbestwieni — bestwili się, bestwili, aż się rozbestwili. Przesuwające się coraz to nowe tło, nasycało w nich także pożądanie zmiany. Ale już gdy minęli półwysep Somali i wyspę Sokotra i gdy wzięły ich w swe objęcia wściekłe podmuchy „South-East’u“, południowo-zachodniego monsunu (a był to już początek czerwca i gorąco było straszliwe), niewystarczalność wszystkiego stała się jasna, w ten niemiły posób, jak tropikalne słońce. Mieli jedną jeszcze rezerwę: Indje. Tam znalazła Hela, na razie w książce Sir Grahama Wensleya i na mapie, jakąś mniej znaną miejscowość, Apura, gdzie dorocznie właśnie w czerwcu, zgromadzały się tysiące wiernych, dla uczczenia, ręką samego Buddy zasadzonego, świętego banyanu — tam miało nastąpić objawienie ostateczne. Tymczasem pożerali się w niesytych pieszczotach jak pająki, o ile wogóle pieszczotami można nazwać to, co się między nimi działo. Atanazego zaczęło ogarniać powoli jakieś nieznane mu dotąd niesamowite psychiczne zmęczenie, graniczące chwilami z zupełnem umysłowem (na szczęście jeszcze nie zmysłowem) zaćmieniem. Coraz cięższe były dlań rozmowy z kochanką, coraz mniej go zajmowała dyskursywna filozofja. Oddawał się za to ci-