Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/370

Ta strona została uwierzytelniona.

ność zachodów słońca, po których gwałtownie zapadała czarniejsza przez kontrast w porównaniu do naszych, noc, pełna była złowróżbnej grozy. A jednak brnął w to wszystko z coraz większem zapamiętaniem i z rozpaczą myślał, że kiedyś trzeba będzie się tego wyrzec — czemu, nie wiedział. Nieda się ten urok Tropików rozłożyć na elementy proste, sprowadzić do rzeczy znanych — jest jak blok litej skały, urąga wszelkiej analizie. Taka jest tajemna potęga tych krajów — kto raz je ujrzy — może znienawidzieć je nawet — jest niewolnikiem tej wizji do końca życia. Ostatecznie mogli zostać gdzieby chcieli i na ile czasu-by chcieli — wszystkie banki stały dla Heli otworem: nazwisko Bertz nawet i tu było znanem, a zresztą Hela miała pełnomocnictwo papy na wszystkie sumy zagraniczne.
Ale Atanazy czuł, że tak się skończyć nie może, żeby on rozlazł się powoli w erotycznem świństwie, nawet tak wysokiej marki — mimo, że nic na razie nawet nie przeczuwał, miał już teraz pewność, że inne czekają go przeznaczenia. Jednak niedługo miał nadejść czas ten, w którym podświadome materjały skonsolidowały się w pozytywny plan działania. A Hela, wpadłszy w szał podróżomanji, pędziła przed siebie jak szalona, pochłaniając jedno miasto za drugiem. W miarę jak potęgowała się ich zmysłowa miłość, w Atanazym zaczęła zachodzić dziwna przemiana. Stłumiony nasycaniem nieznanych pragnień wyrzut sumienia powstawać zaczął znów na horyzoncie duszy, jak blade, niskie podbiegunowe słońce, oświetlając w zupełnie odmienny sposób to pobojowisko ostatnich złudzeń, jakiem było naprawdę obecne jego życie. To coś nieobjętego w swym ogromie (może było to histeryczną fikcją) co czuł kiedyś dla Zosi i czegoby teraz nie śmiał nawet nazwać miłością, zaczęło się w nim rozrastać jak nowotwór — powoli, ale ciągle. Coraz częściej obcował w myślach swych z duchem zabitej (inaczej jej nie nazywał) żony. „Żona“ —