spojrzenie skierowane w niego, oderwane, odklejone od tamtej depeszy. Co myślała ta nieodgadniona stwora, co zamierzała dalej? Tem straszniejsza była ta jej „nieodgadnioność“, że przecież mówiło się o wszystkiem, nic nie pozostało niewypowiedzianego, sytuacja powinna być jasna i prosta, jak rozżarzony napięty drut — w tej niesprowadzalności tkwił jakiś szatański „trick“. Na sekundę, na ćwierć sekundy, zdołał Atanazy ująć tę chwilę artystycznie, w dawny sposób. Ale wtedy „operował małemi napięciami“. Teraz popsuł się transformator potencjałów i prąd przerywany o ciągle zmiennem, ale zawsze straszliwem natężeniu, płynął przez jego duszę, a nawet ciało, spalając wszystko niewysłowionym żarem, stapiając heterogeniczne elementy jaźni wyższego rzędu, w jedną kupę zwierzęcego strachu, cierpienia, obłędu i rozkoszy. Na ile czasu starczy jeszcze sił? Kojący moment bezosobowego artystycznego ujęcia, (jakby z boku) całej tej historji, rozwiał się bez śladu. Zostawała, nie pozwalająca się w żaden sposób odwartościować naga, bezwstydna straszność istnienia. Było to tak, jakby Atanazy, przesuwając rączkę transformatora na niższe, raczej inne napięcia, złamał ją. Pchnięta sprężyną maszynerja odprężyła się na dawne miejsce, strzałki zegarów skoczyły znowu daleko poza czerwone linje niebezpieczeństw i wszystko poszło dalej niepowstrzymanem tempem. Ach — zatrzymać to tam — na to trzeba być artystą. Wzdrygnął się dawnym wstrętem na to słowo i całe dzieciństwo i młodość zawirowała przed nim szalonym kołowrotem wspomnień. Tam to, w podświadomych głębiach, była już zawarta ta chwila i wszystko co nastąpi dalej. Za olbrzymiem, zasłaniającem świat widmem Zosi, mignęło w innym już wymiarze widmo matki, skurczone i biedne, a dalej jeszcze już tylko zapach lewkonji na jakimś klombie i czarna łapa z dzwoneczkami, wysuwająca się z za pieca, we śnie o piekarni na wsi, ale nie tej prawdziwej, tylko
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/376
Ta strona została uwierzytelniona.