Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

w pewnem znaczeniu identycznego przynajmiej ze samem sobą. „Jest takim, jakim jest — nie udaje niczego ponad siebie. Wiem, że jeśli uderzę go w brzuch, nie ucieknie do swojej hyperkonstrukcji, w której to uderzenie w brzuch przetransportowane będzie na uderzenie w tak zwany „metafizyczny pępek“ — wstrętne pojęcie! — Widmo, chowające się za materac, jest ten cały Bazakbal. I czemu to takie nic jest właśnie czemś dla mnie?“ — piekliła się coraz więcej, uderzając rękami w powierzchnię wody. W ciszy, przerywanej pluskiem, zadźwięczał dzwonek u drzwi ostatniego saloniku,
— Jeśli to książę pan, proszę poprosić do buduaru. Będę dziś spała z nim: na złość wam wszystkim. Rozumie Józia? — krzyknęła do Figoniówny, stojącej nieruchomo przy piecu.
— Słucham Jaśnie Panienkę — zabrzmiał jak amen głos Józi i jak zapadający wyrok trzasnęły zamykające się drzwi. Po paru sekundach bez pukania wszedł do łazienki Prepudrech. Oczy miał rozszerzone, twarz bladą i z trudem chwytał powietrze wyschniętemi ustami.
— Dlaczego włazisz tu nieproszony? — krzyknęła ostro Hela, jednak bez cienia zażenowania.
— Bo tak mi się podoba — odpowiedział książę, sztucznie tytanicznym głosem.
— Kuba: nie udawaj Bazakbala, bo ci się to nie uda — ośmieszasz się tylko — to mówiąc opryskała go wodą, przypomniawszy sobie, że tak postąpił Napoleon z Neyem, kiedy ten odwiedził go w łazience po powrocie z Waterloo.
— Przedewszystkiem proszę raz na zawsze o nienazywanie mnie Kubą — odpowiedział, ocierając się Prepudrech. Już posłałem mu świadków: Łohoyski i Miecio Baehreklotz. Wiem, że jestem urodzonym tchórzem i że za takiego mnie pani słusznie uważa. Ale odwaga — mówił dalej, obejmując dzikiem, beznadziejnem