Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzeniem ciało Heli, zdeformowane przez załamanie się w wodzie — nie polega na tem, żeby się nie bać wcale, tylko na opanowaniu strachu.
— Jednem słowem, im większy strach, tem większa odwaga…
— Wie pani dobrze, o czem mówię. Jest pani za inteligentna na to, aby tego nie rozumieć. Te dziewczynkowate dokuczania są nie na miejscu.
— No dobrze, Aziu: uspokój się. Nie jest jeszcze tak źle, jak myślisz. — Prepudrech zmiękł odrazu. Nie miał jednak siły, aby uwierzyć w to, co mu w przedpokoju powiedziała Józia o oczekującej go nocy. Przekupienie służącej w domu Bertzów nie należało do rzeczy łatwych, a jednak czynił to od dłuższego czasu, poświęcając na ten cel jedną trzecią swoich dochodów.
— Chodziłem tu pod oknami, oczekując jego wyjścia. Nie robię pani żadnej sceny, ale jednak to jest potwornie. Proszę o odpowiedź: tak, lub nie.
— Nie — odpowiedziała Hela tak poprostu, że musiał uwierzyć.
— A tamto czy prawda? — spytał, drżąc cały z niepewności i oczekiwania.
— Już ci powiedziała ta plotkarka, Józia?
— Tak — jęknął prawie. — Nie żartuj: może to ostatnia, jedyna istotna chwila w mojem życiu…
— Prawda. Jestem straszliwie samotna i nieszczęśliwa. Oddam ci się dziś. Wierzysz chyba, że jestem dziewicą?
— Ach, Helu: zaklinam cię… Jestem szczęśliwy… Ale nie rób tego: nie tak programowo… To odbiera mi całą moją siłę…
— Boisz się skompromitować z nadmiaru szczęścia? Nie bój się: ja ci na to nie pozwolę. Jutro przyjmuję chrzest. Pierwsza i ostatnia noc grzechu, a potem pokuta narzeczeństwa.