dziwnie, jak nigdy i niktby przypuścić nie mógł, że wokoło działy się rzeczy brzemienne przyszłością na wieki całe.)
— To sobie powtarzam ciągle — to moja dewiza. Ale muszę, dziecinko. — (Skąd mu się wzięło to słowo, którem dotąd tylko Zosię nazywał?) — Tam zobaczę. Może wrócę jeszcze.
— Może! chcesz uciekać stąd, czy umrzeć — powiedz.
— Nie wiem. Woła mnie tajemniczy głos. A potem może być już za późno. Muszę. Nie namawiaj mnie. Wiesz jak nie lubię odmawiać. — Gina przytuliła się do niego całem ciałem, a potem z dreszczem oderwała się, otulając się w czarny, koronkowy, hiszpański szal. Całe świństwo zniknęło z duszy Atanazego. Był w tej chwili tak czysty i niewinny, jak w 14-tym roku życia, gdy jeszcze (!) nie znał kobiet. 15 lat — a tak wiele się stało. Czyn, który miał spełnić okazał się czystą fikcją, to co napisał wydawało mu się (było napewno, co tu gadać) zupełną bzdurą — zostawało „życie samo w sobie“ — z niem trzeba zrobić rachunek. Duch Zosi stał mu się bliższym: przestał straszyć wyrzutem i męczyć bólem. Teraz mógł odejść spokojnie — nie widział przed sobą nic i nie bał się już śmierci, nawet bólu przestał się bać i mimo, że rachunki z Helą nie zostały załatwione, nie czuł się już podłym. Sprawiała to blizkość śmierci, poza wszelkiemi zresztą samobójczemi zamiarami — dziwny to był pogląd: tak jakby śmierć usprawiedliwiała wszystko i jakby na ten rachunek przed samem zabiciem się, naprzykład, można było największe świństwo popełnić. Tak działa na pewne umysły brak wiary w życie przyszłe, czy też brak istotnego uspołecznienia. Jest to pogląd na samego siebie, któryby można nazwać pośmiertnym — bo zwykle zresztą tylko o umarłych mówi się conajmniej o 30% lepiej, co jest tak niesłusznem i niesprawiedliwem. To myślał nawet niejasno sam
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/421
Ta strona została uwierzytelniona.