zupełnie i przypomniał sobie wszystko — więc jest naprawdę w Zarytem, jest urzędnikiem 3-ciej klasy w niwelistycznem państwie... Koszmar przeszedł.
Kiedy wyszedł, by odbyć przepisowe 4 godziny werandowania, przekonał się dopiero gdzie jest. Jadąc z dworca spał prawie, zmęczony do ostatnich granic pracą, przeżyciami i jazdą w 3-ciej klasie. Sanatorjum stało na stoku lesistej góry, ograniczającej Zaryte od północy — Blachówka, czy coś podobnego — buda sklecona na prędce z desek. Miał do wyboru: albo willę Bertz i Hlusiów, albo cmentarz. Wybrał cmentarz i dziwnie spokojny, z rurką w kieszeni, poszedł lasami i wąwozami w kierunku widniejącej na przeciwległym brzegu rzeki, grupy żółto-czerwonych drzew. Był cudny dzień jesienny, jeden z tych, jakie tylko w tych górach i na Litwie bywają. W ocienionem miejscu poza murem cmentarnym, na tak zwanej „samobójni“, stał szary kamień z napisem: „Zofja z Osłabędzkich Bazakbalowa, zmarła tragiczną śmiercią w wieku lat dwudziestu trzech, tu spoczywa. Pomódlcie się wierni za jej duszę“. Bez żadnego wrażenia patrzył Atanazy na to okropne miejsce. Spokój, graniczący z zupełną apatją, spłynął na jego umęczoną duszę. Zamiast oczekiwanego ducha Zosi, spotkał tylko szary kamień, ale kamień ten powiedział mu to, czego może duch nie ośmieliłby się powiedzieć: pora już. Ale znowu nie tu: jak ze słoniem, tygrysem i Sajetanem Tempe. Tam w górach, w Dolinie Złomisk — nie w tym kraju, ale tam, tuż za luptowską granicą choćby, gdzie kiedyś, we wczesnej młodości przeżył najszczytniejsze myśli, związane z odrodzeniem narodu i tym podobnych rzeczy, te myśli i uczucia, które zabiła w nim wojna. Tylko jak się tam dostać? Miał na cmentarzu siedzieć kilka godzin conajmniej, tymczasem wstał zaraz i poszedł na Zachód. Minął willę Bertz, gdzie mieścił się teraz urząd leśny i udał się prosto do Hlusiów. Okazało się, że stary Hluś już nie żył,
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/428
Ta strona została uwierzytelniona.