Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/429

Ta strona została uwierzytelniona.

a ułomny Jaś Baraniec, dawne medjum Jędrka, ożenił się „dla gazdostwa“ z „głupią“ Jagniesią. Przywitał ich serdecznie, oni też jego. (Była godzina 6-ta i góry paliły się karminowym blaskiem czystego zachodu na krystalicznem, seledynowem niebie). Po pół godzinie nudnego jak flaki z olejem „uchwalowania“, podczas którego Atanazy unikał tematów społecznych, poszli wszyscy troje do karczmy — swoboda była tu większa niż w stolicy — nie trzeba było kartek na alkohol. Z żalem dowiedział się Atanazy, że Łohoyskiego, w ataku perjodycznej furji, wywieziono z Zarytego do zakładu. O kokainie nie było mowy — mimo obłędu Jędrek starannie ukrywał teraz swój nałóg.
Atanazy miał pensję wypłaconą za miesiąc z góry. Wymodlił to u urzędnika, dawnego znajomego z czasów adwokatury — to wystarczy. Upili się porządnie, poczem (kiedy wyszli na naturalną potrzebę) Atanazy dał Jaśkowi trochę kokainy, sam nie zażywając nic. Było to świństwo, ale trudno. Baraniec, kłusownik i wogóle drań I-szej klasy, zgodził się przeprowadzić Atanazego przez gęste placówki pogranicznej straży, która miała rozkaz rozstrzeliwania bez sądu każdego, ktoby ośmielił się przekroczyć granicę z tej, lub tamtej strony. Umówili się na jutro na dziesiątą w nocy.
Zupełnie pijany Atanazy (nie pił już z miesiąc nic) wracał w czystą noc gwiaździstą do Sanatorjum. Znane od dzieciństwa jesienne gwiazdozbiory wczesnego wieczoru witały go, jak dalekie widma przeszłości: Wega, tak blizka mu od najdawniejszych czasów i Altair z dwoma gwiazdkami po bokach i Wielki Wóz z Alkorem i Mizarem pędzący w lewo gdzieś nad północnym horyzontem. Na prawo od niego wschodził czerwony Aldebaran, w otoczeniu wiernych Hyad, a za linją zębatych, mrocznych szczytów zapadał przeklęty Fomalhaut — jego zła gwiazda — (nie pamiętał kiedy wyrobił się w nim ten przesąd, ale zawsze nazywał ją „ta-