Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/435

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wiedząc o tem wcale, nie czując samego procesu rozwiewania się! Ależ tak — jutro prawie tak będzie napewno — szkoda tylko, że „prawie“! Napewno. Wszystko było niepewne tylko to jedno było nienaruszalne. Chyba, że go wezmą luptowscy strażnicy, albo zje niedźwiedź. „Byłem niczem — przechodzącym cieniem i nie żałuję niczego. Widziałem świat i dosyć. Nie mogę się okłamywać, że to wszystko jest takie ważne. Odejść w porę, nawet będąc niczem, wielką jest sztuką, jeśli się niema manji samobójczej, lub raka w wątrobie, albo jeśli się nie cierpi duchowo, aż do niemożności wytrzymania, jak wtedy po śmierci Zosi. Ciekawy jestem, czy w innych warunkach mogłoby „wyjść ze mnie“ co innego? Ale tego nie dowiem się — psia-krew!“ Temi myślami pocieszył się znacznie. Wśród wykrotów i głazów rozpalił niewielką „watrę“ i przesiedział przy niej do rana, drzemiąc czasem i myśląc niewyrażalnie. Potok bulgotał w wyżłobionych cysternach — można było w hałasie tym dosłuchać się wszystkiego: klątw, wołań o pomoc, jęków, wymyślań i miłosnych szeptów. Coś chodziło po lesie, trzeszcząc grubemi kłodami, ale przy ogniu nie bał się Atanazy nieoczekiwanego rozwiązania swego równania. O świcie szedł już w stronę bocznej doliny, Siarkańskiej. Tam pamiętał jedno miejsce, gdzie kończył się las, zalegający dno Doliny Złomisk i roztaczał się przepyszny widok na amfiteatr szczytów — Szatan, Baszta, Hruby, a z drugiej strony ponure ściany Jaworowego, strzegły ciszy tej doliny, w której panował niesamowity nastrój, gdzie coś zdawało się wołać, ostrzegać i błagać żałośnie, cicho, gdzie nawet w dzień oblatywał człowieka jakiś blady straszek przed niewiadomem z innego wymiaru. Miała tu leżeć niesłychana ilość pomordowanych górali i luptaków, walczących od wieków o panowanie nad tą częścią gór. Dzień udał się Atanazemu przepiękny. Rosa pokrywała trawy i czerwone kępy borówek, mokre listki: żółte rokity i purpurowe ja-