czuł, że jest to kłamstwem: małość strachu i proporcjonalna do niej małość odwagi była w nim samym, Azalinie Belial-Prepudrechu, a nie w wypadkach, które ten jego strach wywoływały.
Krzątająca się (tak jest: krzątająca się) koło stołu Hela, której niebieskawe ciało — to, które posiadał poraz pierwszy przed chwilą — (nie mógł w to jeszcze uwierzyć) — wydała mu się kapłanką, odprawiającą jakieś nieznane żałobne nabożeństwo nad jego trupem. Czuł się już martwym, mimo wzbierającej w nim na nowo żądzy. Sprzeczność ta dawała w rezultacie tępy, prawie wyłącznie moralny (!!) ból w dołku. Ten przeklęty ktoś zapukał poraz drugi.
— Włóż prędko moją piżamę — to papa — rzekła spokojnie Hela, nie przestając zajmować się obiadem.
— Jakto? Chcesz go tak przyjąć — spytał zduszonym szeptem książę. Nagle strach przed starym Bertzem zasłonił mu, częściowo przynajmniej, „obawę pojedynku“. — Ach, prawda! Wszystko jedno: przecież jutro zginę i tak.
— Przestań krakać. Ubieraj się. Zaraz papo! — rzuciła we drzwi tym samym tonem, tylko głośniej. Spokój Heli wrócił mu równowagę. Za chwilkę Azalin stał już w nieco zaciasnej, ciemno-różowej piżanie Heli, pod olbrzymią czarną szafą z czerwonemi lustrami, oczekując wypadków. Skrzyżował ręce na piersiach, przygotowany na najgorsze. Był naprawdę piękny. Jego uroda czarnego perskiego efeba, spotęgowana bladością i płciowem wyniszczeniem, które zaostrzyło mu rysy, jak u trupa, lśniła teraz, niby drogocenny kamień, w oprawie czerwonych szyb i czarnego drzewa. Lustro odbijało w ciepłym tonie jego białą, prześliczną, trochę kobiecą szyję. Hela spojrzała na niego przelotnie i poczuła dumę. Nie — nie dumę, raczej brak wstydu. „Gdyby oni z tym podłym Taziem mogli stanowić jednego człowieka! Może wtedy byłabym szczęśliwa…“,
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.