Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/450

Ta strona została uwierzytelniona.

(nie karabinami). Ponad nimi majaczyła czarna masa gór, we wnętrzu której potok bełkotał coś niezrozumiałego — powiew zimny przyniósł ten głos. Gwiazdy płonęły prawie spokojnie na czystem niebie. Było to obojętne, jakby zakrzepłe. Napróżno usiłował Atanazy wejść w porozumienie z gwiazdami. Nie dało się. Trzask karabinów. „No — teraz. Jestem gotów“. Obok stał tamten obcy, przez którego ginął Atanazy. Czuć było że drży.
— Cel! Pal!! — (Oby tylko nie tam, gdzie już Prepudrech…) Grzmot i ból straszliwy w żołądku, ból na który psychicznie był znieczulony oddawna (od paru minut), pierwszy wielki ból fizyczny w życiu — pierwszy i ostatni. „Napewno wątroba.“ A jednocześnie to poczucie rozkoszne, że serca niema i nigdy już nie zabije — nigdy. Jedna z kul, najmędrsza, trafiła prosto w serce. Z uczuciem nieziemskiej rozkoszy, tonąc w czarnym niebycie, przepojonym esencją życia, tem czemś, co nie jest tylko złudzeniem nie dających się pogodzić sprzeczności, tylko tem samem właśnie, jedynem, a jednak nigdy niezniszczalnem, nawet w samą chwilę śmierci, tylko w nieskończonostkę czasu po niej… Co to znaczy? Przecież już nie on (ale tym razem to naprawdę bez blagi) posłyszał repetowanie, komendę i krzyk tamtego — Maciej krzyczał, również widać boleśnie trafiony, wył coraz słabiej. Nie wiedział już Atanazy, że to było ostatnie jego wrażenie. Skonał w wyciu tamtego — słabło ono tylko w jego uszach… Maciej wył coraz gorzej — musieli łupnąć do niego jeszcze raz. Wracając do poprzedniego: Czyż wymoczek w szklance wody nie czuje tego samego? Czuje, tylko nie umie wyrazić. A my czy umiemy? Także nie. Atanazy żyć przestał nareszcie.

Informacja.

[Czasem pomyślała o nim Hela, (Ginie zmarło się nie-