Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

czyn“, wypisało coś przed nim zdanie prawie bez sensu. Litery w innym wymiarze ducha, jak we śnie: bezprzestrzenne i bezbarwne, stały nad zgniłą marmeladą dawnej, niezupełnie honorowo załatwionej sprawy. Cóż znaczył pozytywny protokół, kiedy sumienie i spojrzenia świadków mówiły co innego. Poczuł się — jak Bazakbal przed paroma godzinami i jak wszyscy zresztą czasem — wystrzelonym pociskiem, lecącym w niewiadomą dal bezwładnie.
Do sypialni wszedł papa Bertz, brodaty Książę Ciemności z obrazu Saszy Schneidera, (we fraku) i zdębiał na widok roztaczającej się przed nim nieprawdopodobnej rozpusty.
— Hela — jęknął. A potem z wściekłością: — Ty, ty... to książęco-perskie ścierwiątko — ja jego perskim proszkiem...! — Ten przyjemniaczkowaty wypędek śmie...! — dusił się wprost od nieoczekiwanych wrażeń. — O Hela: jakże ranisz moje serce. Mam właśnie dla ciebie dwóch faszystów! Jeden jest prawdziwy włoski markiz! O — ja tego nie przetrzymam! — Padł na fotel, przymykając zbolałe oczy.
— Panie Bertz — zaczął Azalin niby zimno, ale drżąc z oburzenia, graniczącego z najprawdziwszym strachem — markizów we Włoszech jest jak psów...
— Czekaj, Aziu: przedewszystkiem ustalić trzeba stan faktyczny — przerwała mu Hela. — Czy papa wolałby, abym już nie żyła?
— Tak, wiem. Znam to wszystko. Ty zawsze szantażowałaś mnie śmiercią. Ja cię kocham, ciebie jedną — jęczał bezsilny Belzebub w fotelu.
— To jest mój narzeczony. Zrobiliśmy amerykańską próbę. Jedynie on podobał mi się naprawdę. A kto wie: może ja go nawet w pewien sposób kocham.
— Ależ on jest niczem dla ciebie, jest takiem samem niczem w moich najwyższych rachunkach. Notoryczny tchórz, z najgorszą opinją plutokratycznego