lizogonka o podejrzanym tytule. Ja myślałem, że ty podtrzymasz wielkość domu Bertz.
— Panie Bertz — z prawdziwą dumą zaczął książę. — Jutro biję się z Bazakbalem…
— Drugie nic. O, poco ja tę hołotę wpuszczałem do mego domu!
— Muszę być niedyskretnym, bo chwila jest wyjątkowa. Muszę też mieć pewne względy specjalne dla ojca mojej narzeczonej. Co zaś do mego tytułu to proszę zbadać geneaologję książąt Belial-Prepudrech — rozdział o chanach w teherańskim almanachu. Jeśli nie zginę jutro, pojutrze ślub.
— Jaki ślub? — pienił się Bertz. — Czyś ty oszalał? A — wszyscy jesteście warjaci! Tem tylko mogę sobie to wytłomaczyć.
— Ślub katolicki, papo — wtrąciła z łagodną perswazją Hela. – Azalin jest katolikiem — matka jego jest baronówna Gnembe z domu, papo.
— Taka baronówna jak i on książę. Ha — a tam tylu prawdziwych…! Nie — ja nie mogę… — Uderzył pięścią w poręcz.
— Panie Bertz: proszę nie obrażać mojej matki… — zaczął Azalin.
— Ja przyjmuję katolicyzm jutro — przerwała mu Hela. — I ty także, papo, zmuszony przez córkę. Honor twój jest ocalony, papo, a ze względu na interesy, zawsze mówiłeś, papo…
— Tak, tak — wykrztusił z siebie już uspokojony zlekka Bertz; słowo: „papo“ działało nań jak morfina. — Ale jeśli ten bałwan zginie, to co?
— To nic. Nikt oprócz ciebie, Józi, mnie i jego o tem nie wie. Zażyłam zresztą odpowiednie proszki.
— Ale przyszły mąż… — głos uwiązł mu w gardle.
— No — z naszemi pieniądzmi nie potrzebujemy się zajmować takiemi drobnostkami. A ty przyznaj się, papo, że męczy cię zupełnie zwykła zazdrość o mnie:
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.