uprzednio po brzegach metodą Whighta. Nasyceni tem, szaleli dalej, jak para skorpjonów, aż póki świt nie zaczął niebieszczeć w szparze między karminowemi firankami, zrobionemi z oryginalnego malajskiego humpolongu. Prepudrech ocknął się z omdlenia, poraz 11-ty oddawszy swojej narzeczonej skondensowany nabój swojej najgłębszej istoty. Przypomniał mu się epizod z czytanych w dzieciństwie „Popiołów“ Żeromskiego: Księżniczka Elżbieta i Rafał i pomyślał, ile też razy stało się to z tamtą parą.
— Zapowiedziałem im, że do jutra, to jest do dziś rana, ma być wszystko gotowe, choćby całą noc mieli pracować — mówił Heli, nie mając jej nic lepszego do powiedzenia. Wogóle odczuwał czasem w jej towarzystwie haniebną pustkę w głowie i bał się tych chwil panicznie — wtedy to wymykała mu się ona najbardziej beznadziejnie — był bezsilny. Ale to poczucie intelektualnej niższości było jednym z masochistycznych elementów jego pożądania. — Chyba, że to zwierzę nie znalazłoby do rana świadków — dodał sztucznie nonszalanckim tonem.
— Jak to się odbyło? Nie mówiłeś mi nic o tem.
— Czyż chciałaś słuchać?
— Nie mieliśmy czasu. Czy może masz mi to za złe.
— Ależ nie. Kocham cię. Żyć mi się chce tak strasznie. Ale muszę przejść przez ten próg. Muszę stać się godnym ciebie. — Zaczął całować ją lekko i jakoś nieśmiało, czując w ustach swoich i w nosie drażniący smak i zapach niedawnych pieszczot. „Nigdy nie oderwę się od tego ciała“, pomyślał gorzko i cały świat wydał mu się małą pigułką w olbrzymich, wielkich właśnie jak świat, niesytych nigdy organach rozrodczych. One nie należały już do „świata“ — był to byt innego „typu“ w znaczeniu Russella, przy zastosowaniu pojęcia tego do rzeczywistości.
— W tym pośpiechu jest też twoja słabość. Musisz
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.