pełnie. Nad przewinami swemi cierpiał Anatazy nawet często długo i szczerze i postanawiał poprawę — przeważnie jednak napróżno. Z wolą było jakoś niewyraźnie. Występowała ona sporadycznie, ale nie była „mistrzynią twórczości codziennej“, jak wyrażał się były profesor Atanazego, Buliston Chwazdrygiel, bijolog, wyznawca skrajnego materjalizmu. Zdarzały się wypadki „tytanicznych“ przezwyciężeń, które przychodziły lekko i ciężko zdobyte, drobne wymuszenia, niegodne nawet wspomnienia, a konieczne. Linja życia, zygzakowata i pogmatwana, poddawała się tajemniczej sile o kapryśnie zmiennych natężeniach, płynącej z zakazanych sfer „metafizycznego pępka“ = (ściśle): bezpośrednio danej jedności osobowości, ze źródła wszelkiej metafizyki i sztuki. Brak spontanicznego rozpędu twórczego nie pozwolił nigdy Atanazemu powiedzieć o sobie, „jestem artystą“. Brzydził się nawet samym dźwiękiem tego słowa i wyśmiewał się z siebie bez litości wobec ludzi, wmawiających mu jakiekolwiek talenty. Za to życie komponował podświadomie, jak prawdziwe dzieło sztuki, ale na małą skalę, niestety.
Ostatnie fazy rozwojowe, raczej upadkowe, sztuki współczesnej, potwierdzały mu jego wstręty. Mimo, iż nie czuł się „człowiekiem pełnym samego siebie“, spełniającym z zupełnem dopasowaniem między danemi a rzeczywistością swoją „misję na tej planecie“ (wyrażenia księdza Wyprztyka) — to jednak na myśl o tem, że mógłby być jednym z „nich“, tych zatrutych ubocznemi produktami perwersyjnej twórczości dekadentów, Atanazy wstrząsał się dreszczem zgrozy i obrzydzenia. „Nie zatruwają się tylko blagierzy i typy tak przeintelektualizowane, że w gruncie rzeczy blagierom równe“ — tak powiedział kiedyś po pijanemu genjalny Ziezio Smorski, którego potworne, zrobione jakby z surowego mięsa, różowej gutaperki i sztucznych włosów, utwory muzyczne, grano już po całym świecie z wzrastającem
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.