i w miarę pełna. Ręce i nogi cienkie w przegubach i długie, wrzecionowate palce. Koniec.
Stary Osłabędzki na szczęście nie żył. Miał to być dziwnie gnębiący wszystkich pan, przy pozorach nadzwyczajnej łaskawości i względności. Obie panie, mimo iż nie śmiałyby się przyznać do tego za nic na świecie przed kimś, ani przed sobą nawet, używały w cichości samotnego szczęścia w domu i swobodnego rozporządzenia dość dużym majątkiem ziemskim i „miejskim“. Podobno rodzina Rżewskich, z której pochodziła pani O. używała w Małopolsce hrabiowskiego tytułu. Stąd lekkie, ale nieszkodliwe zresztą fumki i puszenie się. Atanazy, jako potomek tatarskiego rodu 3-ciej klasy, o którym pies nie wiedział, nie był zupełnie odpowiednim mężem dla Zosi. Stąd atmosfera mezaljansu. Ale trudno — takie były czasy. Pani Osłabędzka miała zwyczaj mówić sobie na pocieszenie, że „przykład idzie z góry“ i opowiadała tam, gdzie ją chciano słuchać o austrjackiej arcyksiężniczce, która wyszła za marynarza, takiego prostego „von“ i o księżniczce de Bragança, żonie hrabiego Łohoyskiego, stryja Jędrusia.]
Na widok Zosi Atanazy przestał na kilka sekund istnieć. Okropny ból wyrzutu i spotęgowanej miłości, wstydu i wstrętu do siebie, zmięszany z dzikiem wprost wyidealizowaniem narzeczonej, to wszystko zdławiło go za gardło, jak jakaś ohydna mordercza, olbrzymia łapa. Na dziś miał dosyć. Padł na kolana i całował nieśmiało jej ręce, dusząc się od niewyrażalnych uczuć. Poczem zerwał się i przywitał się z mamą.
— Przebacz mi — rzekł nieswoim głosem. — Miałem parę spraw do załatwienia i jeszcze nie skończyłem wszystkiego. I tak z trudem zdołałem wyrwać tę chwilkę z chaosu dzisiejszego dnia. Muszę zaraz iść.
— Ale czemu jesteś taki jakiś dziwny?
— Nic — tęskniłem za tobą strasznie. Miałem wra-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.