Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle, z przesyconego zawiłą kombinacją zapachów mroku, przebiwszy kłąb rodzących się nieprzyjemnych uczuć i żalu i złości, które przeszły w „tło zmięszane“) wystąpił przed nim obraz śpiącej Heli. Rozsypane, kręcące się, rude włosy otaczały lubieżnie, jakby w skurczu rozkoszy, skręconą jej głowę. Jedna, gwałtownie dysząca, prześliczna pierś kształtu indyjskiej dagoby, z małą, niewinną jak kwiatek różową brodawką, wąska, o wysokiem podbiciu, niebieskawo-biała noga i ręce — to wywalone było na wierzch. Reszta ciała wyginała w seksualnie-obiecujący szkic cienką, ciemno-czerwoną kołdrę. Ksiądz Wyprztyk coraz wyraźnie nasycał się rzeczywistością... Ale zaraz ocknął się i przechodząc nagle w inny wymiar, uczynił: ze zmysłowego obrazu płaską plamę wspomnienia, na uciekającej przeszłości i zatrzasnął ciężkie wrzeciądze woli, poza któremi, we wnętrzu swej ognistej, namiętnej istoty, w piekiełku, gdzie chował nadworne, nie dające się zabić monstra, dyszała, między innemi, niedotłamszona nigdy do końca, żądza życia. Już transponował tę energję za pomocą zawiłych, jemu tylko znanych wzorów, na inne, wyższe wartości. Dotknął długim, kościstym, opatrzonym w płaską poduszeczkę, palcem, nagiego ramienia swojej przyszłej ofiary, na którą od kilku lat już czatował.
— Jak się masz, mrówkolwie? — szepnęła Hela, budząc się na wesoło. Zakończenie zapomnianego w chwili przebudzenia snu było rozkoszne. Coś absolutnie niekreślonego szło w górę, rozprzestrzeniając się wachlarzowato, w przyjemnem zatraceniu poczucia przestrzeni.
— Czy znowu w tym tonie zamierzasz mówić ze mną, krnąbrna córeczko? Wychodzę i tym razem nigdy już nie wrócę — rzekł Wyprztyk, bez cienia urazy w głosie. Hela ocknęła się zupełnie.
— Nie, ojcze: tym razem chcę się przechrzcić naprawdę. Tylko nie żądaj odemnie wiary, dziś, zaraz, na po-