sem wywyższa go ponad wstrętne zbiorowisko, komórek, ociekające wydzielinami gruczołów, ciemne wewnątrz, krwawe, gorące i śmierdzące — jednem słowem: ohydne, a jednak jedyne i nieuniknione. Miała wstręt do najmniejszego ruchu, do każdego powiedzenia, do każdej myśli nawet. W najlepszym razie nirwana indyjskiego fakira — to jedynie mogło odwrócić tę lepką metafizyczną obrzydliwość, którą czuła się umazana aż po krańce swego istnienia. A do tego inni ludzie — ci naprawdę niepojęci, a tak blizcy czasem (brrrr) i zrozumiali innopłciowcy, ci mężczyźni, babrzący się sobą w tem właśnie.... Cóż za wstrętną rzeczą jest płeć! Pokuta stawała się koniecznością. Ale za chwilę nie czuła już nic, prócz do kości przejmującego, zimnego smutku i pustki. Dalej już była tylko śmierć, do której tyle razy zwracała się z ufnością i poddaniem i która zawsze z pogardą ją odtrącała. Z ukrytą gdzieś na dnie duszy wiarą w nicość, modliła się do niej już od 10-go roku życia, a może i dawniej, nie wierząc w życie wieczne ducha, mimo szalonej, dzikiej, za tą wiarą tęsknoty. „Śmierć, albo życie na szczytach“, mówiła sobie mała, 15-to-letnia żydóweczka, wpatrzona w niezgłębioną tajemnicę własnego swego istnienia. Już wtedy poprzez pospolite wypadki codziennego dnia patrzyła na siebie i na wszystko, jako na odbłysk czegoś nieobjętego, strasznego. Ale Nicość, jak lśniący, nieprzenikliwy pancerz, odbijała jej marzenia, ukazując w swojej gładkiej, lśniącej doskonałą pustkę powierzchni, jej własny niezrozumiały wizerunek i dalekie majaki płynącego obok życia. Wtedy to jak ponury i „tęczopióry“ sęp (tak go nazywała) spadł na jej duszę, właściwy mistrz jej dzieciństwa, Schopenhauer. I długo błądziła myślą w jego wspaniałej metafizyce, jak w jakimś olbrzymim gmachu z tajemniczego snu. Ale gmach ten był pusty — mimo że był piękny i że posiadał wielkie jasne komnaty i zaciszne zakamarki, a nawet niedostępne wieże i niezbadane podzie-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.