wało jej złudzenie, tak samo jest to trudnem, a n. p. dla rodziny chcącej mieć wizerunek (a nie spotworniałą wizyę), ukochanej osoby, skutki tego przedstawienia o wiele będą przyjemniejsze. I gdyby celem malarstwa było tylko przypominanie kogoś lub czegoś komuś, musielibyśmy uznać „deformacyę“ za nonsens zupełny. Przyznalibyśmy jej prawo bytu tylko w stosunku do nienormalnych ludzi, chcących widzieć n. p. ukochaną ciotkę spotwornioną do tych możliwych granic, poza któremi przestałaby być ciotką, a stała się dwugłowym wampirem, wykrzywioną jakby w zwierciadle „salonu śmiechu“.
Jeśli bierzemy „deformacyę“ jako taką, nie jesteśmy w stanie zrozumieć jej znaczenia. Pomijając jej przyczyny, jeśli nie patrzymy na obrazy jako na kompozycye, czyli konstrukcye form same dla siebie, „deformacya“ jest prostem zboczeniem bez żadnego wyższego celu. Ale jeśli spojrzymy inaczej na tę kwestyę, jeśli uświadomimy sobie, że z różnych powodów ludzie, tworzący konstrukcyę form na płaszczyźnie same dla siebie, t. j. artyści[1], mogli używać jako części tych konstrukcyi form podobnych pod względem sylwety, a nawet jej wypełnienia, do przedmiotów świata zewnętrznego i znajdowali w rozwiązaniu tego za-
- ↑ Nie geometrzy: oznacza to słówko: „same dla siebie“. Konstrukcya sama dla siebie = kompozycya.