żenie, n. p. w prawach astronomji i prawach dotyczących budowy materyi.
Z chwilą kiedy się pojmie istotnie różnorodność indywiduów, nie tylko nie trzeba się dziwić subjektywizmowi, panującemu w sferze Sztuki, ale wprost przerażającym musi się wydać ten fakt, że dany obraz może się komuś jeszcze, oprócz jego twórcy, podobać. Oczywiście są pewne podobieństwa w obrębie danego gatunku Istnień Poszczególnych. Wszyscy mają oczy, nosy itp., następnie idą podobieństwa wychowania, współczynnik uczuć metafizycznych, dana wspólna warstwa, czy klasa, wspólna kultura — resztę robi snobizm, moda i ogólne pretensye do człowieczeństwa i tak powstaje sztuka danej epoki, która zawsze zdobywa sobie miejsce w ten sposób, że pewna grupa ludzi lansuje danego artystę, czasem po jego śmierci niestety i narzuca go całym warstwom społecznym. A kiedy osiągnął już pewien stopień „wielkości“, karmią się nim wszyscy ci, którzy piszą o nim monografie, jego biografje, sondują jego „głębię“ z tą zupełną pewnością, że się nie pomylą, bo przecież wszyscy mają go za „wielkiego“ i dureń jest ten, kto go nie uzna. A o tem, jak to było z początku zapomina się zupełnie w stosunku do artystów nowych i ci, co oburzają się na „kołtuństwo“ tamtych dawnych „znawców“, którzy „wielkiego artysty“ nie uznali i okadzają wonnościami jego błądzącą w Erebie duszę, kopią
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Szkice estetyczne.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.