I.
Nienawidząc współczesnego teatru we wszystkich jego odmianach i nie mając kompetencji w kwestjach teatralnych, nie mamy zamiaru podać tu jakiejś teorji, opartej na fachowej znajomości rzeczy. Chodzi nam jedynie o bardzo pobieżne naszkicowanie pewnej idei, co do której, nie mając odpowiednich danych, nie twierdzimy bynajmniej, że jest do urzeczywistnienia. Gdyby istniały faktycznie dzieła, któreby choć w przybliżeniu były wyrazem tej »teorji«, możnaby o niej mówić zupełnie inaczej. Dzieł takich niema tymczasem, a nawet, jak to sami przyznajemy, wątpliwe jest, czy kiedykolwiek będą. Żyjemy w czasach programowości: zanim spontanicznie powstanie kierunek jakiś w sztuce, można często obserwować teorję jego w stanie względnej doskonałości. Teorje zaczynają tworzyć kierunki, a nie odwrotnie. Zresztą w dawnych czasach nie było »kierunków« w naszem znaczeniu, nie było różnych »izmów«, były potężne indywidualności i szkoły złożone z ich współpracowników. Tak przynajmniej było w malarstwie. Coraz większe przeintelektualizowanie procesów twórczych i naginanie bezpośrednich protuberancyj do zgóry powziętych zasad jest chara-