styczno-psychologicznej ideologji, mimo ich zastrzeżeń, że Formę za coś istotnego uznają«.
Ktoś powiedział, że taka twórczość aktora, na scenie jakiej jabym pragnął, łatwiejsza jest od gry realistycznej. Trudniej jest chodzić po linie, niż malować. Czyż to ubliża malarstwu? A zresztą wszystko zależy od tego, do czego ma się talent. Frenkiel jest genjalnym aktorem, tak jak Matejko genjalnym był malarzem. Ale według mojej definicji Sztuki nie chciałbym nigdy widzieć Frenkla w mojej sztuce, tak jak nigdy nie uznam Matejki za artystę, którego celem była Czysta Forma, a nie (wspaniałe zresztą jako takie) przedstawienie np. »scen z historji Polski«. Jeśli zdefiniujemy Sztukę jako imitację, czy też indywidualne przetwarzanie życia w pewnych granicach, których niestety nikt, żeby pękł, nie określi, wszystkie moje sztuki będą artystycznym fałszem. Jeśli powiemy, że Sztuka jest tworzeniem konstrukcji formalnych, będą one szczerym (przynajmniej dla mnie) wysiłkiem w kierunku uwolnienia teatru od gniotącej go zmory nudy, realizmu i symbolizmu i otwarciem nowych horyzontów Formy na scenie, przez wprowadzenie psychologicznej fantastyczności.
Co do tego ostatniego terminu chciałbym wyjaśnić parę możliwych nieporozumień. Przedewszystkiem muszę zaznaczyć, że wprowadzenie tego pojęcia nie, jest »rewindykowaniem praw do fantastyczności« w dawnem znaczeniu, jak to w swojej krytyce »Tumora Mózgowicza« zarzucił mi Boy. Nie chodzi mi o fantazję w wymyślaniu nowych stworów, o fantastyczność z bajki, której oczywiście nie mam zamiaru potępiać. Mowa tu jest o fantastyczności psychologicznej osób działających, wskutek czego działania ich mogą być z punktu widzenia życia zupełnie dowolne, co nie wyklucza czysto artystycznej ich konieczności
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/132
Ta strona została przepisana.