brazić sobie niepodobna. Tego chcę nauczyć naszych estetyków, jak dotąd bez wielkich rezultatów. Jedną z wielu przeszkód jest nieznajomość moich prac, upór i ta przeklęta chęć »rżnięcia«, »jechania«, czy »chlastania« jako takiego, o którem mówiłem wyżej. Pierwszego zarzutu nie mogę zrobić Emilowi Breiterowi, co do drugiego i trzeciego mam pewne wątpliwości. Ale ponieważ krytyki jego w »Świecie« i łódzkim »Głosie« są jakby syntezą wszystkich ujemnych wartości krytyki warszawskiej wogóle, wybieram go sobie tutaj na »doświadczalnego królika«. Dotąd cierpieli tylko autorzy — niech się trochę pomęczą teraz recenzenci. Breiter, przekonawszy się z krytyki Grubińskiego, że najlepszym środkiem jest zlekceważenie, postanowił mnie zlekceważyć również. Dowodzi mi więc, że moja sztuka, pomimo tego, iż teoretycznie walczę z realizmem, jest realistyczna. Ale ponieważ Breiter Czystą Formę w teatrze z góry uważa za niemożliwą, a dążenie do niej za równoznaczne z dążeniem do kwadratury koła, więc twierdzę, że każda absolutnie sztuka, na scenie musi być dlań realistyczna (lub symboliczna) nawet taka, któraby dla mnie (dla mnie!!) była szczytem Czystej Formy. Jest analogja między Breiterem, a tymi osobnikami, którzy nierozumiejąc Czystej Formy w malarstwie mówią: »przecież u Giotta i Picassa też są figury i przedmioty. Jakaż różnica jest między nimi, a Rembrandtem, Velasquezem i Wojciechem Kossakiem np.?« (czy jakimibądź naturalistami); inni mówią: »malujcie więc bezprzedmiotowe obrazy«. Oba te gatunki ludzi tyle akurat rozumieją malarstwo, co Breiter teatr. Dowodzenie jego jest tylko zamaskowaną perfidją i dlatego fałsz jego daje się tak łatwo odrazu wykazać.
Pytam raz jeszcze: czy Piękno w teatrze polega tylko na pięknem (w poprzedniem znaczeniu) wypowiedzeniu pięknych słów, na pięknym obrazie w tle,
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/141
Ta strona została przepisana.