Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/146

Ta strona została przepisana.

na scenie porównywać musiał zawsze z jakimś pseudoobjektywnym »kawałkiem« życiowym.
Zadaniem krytyka nie jest wcale popisywanie się np. z fatalnym wpływem, jaki wywarła nań lektura dzieł Brzozowskiego, Bergsona i Sorela (Breiter), nie produkowanie dowcipu i afiszowanie się ze znajomością »duszy ludzkiej«, tylko powiedzenie czytającemu dlaczego dana rzecz jest dla krytyka piękna, lub nią nie jest, czyli jakie błędy, lub zalety, widzi w jej konstrukcji, niezależnie od jakichkolwiek względów życiowych, czy społecznych. Ale o czemżeby pisał wtedy biedny krytyk, kiedy tak daleko jest od Piękna w Teatrze, że nie wie nawet dobrze czy dana rzecz mu się podoba, czy nie. Wie za to doskonale pod czyim wpływem została napisana i jakich przemian społecznych jest wynikiem, począwszy aż od epoki kamiennej. A jeśli nie wie, to pisze w każdym razie tak, jak gdyby wiedział.
Pomijając fakt, że krytyki Breitera różne są w zależności od pisma, w którym je drukuje i że radykalizm jego społecznych poglądów zdaje się ulegać wahaniom od skrajnej »czerwoności« (patrz »Walka o teatr« w »Skamandrze«) do bardzo stosowanej »różowości« (krytyka sztuki Fijałkowskiego w »Świecie«), muszę zwrócić mu uwagę na zasadnicze niezrozumienie mojej teorii i problemu twórczości artystycznej wogóle.
Breiter zarzuca mi kompromis z teorją, który ma wpływać deprawująco. Jeszcze raz powtarzam: teorja Sztuki jest co innego, a co innego artystyczna praca, w której artysta, przezwyciężając życie, zbliża się w rozwoju swym do Czystej Fonny, o ile naturalnie nie wymyśla programowo rzeczy nieszczerych, jak to czynią często, (ale nie zawsze) nasi futuryści. Twierdzę, że od powolnego i naturalnego artystycznego rozwoju bardziej deprawująco wpływa pisanie