raźnie — dziś są tylko ludzie, i tylko w tem pewnem spotęgowaniu, w tem stłoczeniu na małym okresie czasu wielkich wypadków, możemy mieć pewne poczucie dziwności życia, której, rozwleczonej w przebiegu dnia codziennego, a nawet »świątecznego«, wcale już nie dostrzegamy. To ostatnie jednak wrażenie daje nam właśnie, w stopniu daleko wyższym niż teatr, pogardzany i mimo to groźny jego wróg; kinematograf. Twierdzimy, że cokolwiek się uczyni, czy jako uproszczenie, czy skomplikowanie, w celu wystawienia, zupełnie odmiennego od poprzednich, sztuk teatralnych już stworzonych, bezsilni będziemy wobec ich charakteru wewnętrznego, wynikającego z celu, dla którego stworzone zostały przez ich autorów. Granicy tożsamości dzieła dramatycznego z samem sobą przejść nie możemy.
Z jednej strony mamy »wystawiaczy«, którzy uważają za treść główną wrażenia dźwiękowe, lub dekoracje i ruchy. Inni chcą zrobić syntezę tych elementów w ich największem spotęgowaniu i doprowadzają widza do zupełnego obałwanienia: nie wie on, co się z nim dzieje wśród piekielnych dźwięków, to znów szatańskich w swem bogactwie obrazów; czasem usłyszy jakieś zdanie, którego sens zaginie w ogólnym bric-à-bracu wrażeń, i w rezultacie powstaje tylko chaos przeciwnych sobie elementów, nie złączonych przez autora jedną wewnętrzną ideą samej formy, ponieważ sztuka potrzebuje tylko pewnego natężenia elementów, aby być realistycznie wystawiona i pojęta przez widzów. Żadna stylizacja nie uczyni z realistycznej koncepcji czegoś jakościowo innego, coby mogło dać nowy wymiar przeżywania. Przyszłość teatru nie leży w różnych rodzajach interpretacji dzieł już stworzonych, tylko w ich zupełnie nowym rodzaju, który postaramy się zdefinjować przy pomocy analogji z malarstwem.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/18
Ta strona została przepisana.