Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/196

Ta strona została przepisana.

Ze smutkiem muszę stwierdzić, że od czasu jak jeden z naszych najpoważniejszych krytyków: Grzymała-Siedlecki, odkrył we mnie demonicznego filuta, który świadomie bredzi i który z czasem demaskując się, ośmieszy tych, którzy mieli nieostrożność poważnie z nim dyskutować, strach obleciał wszystkich, nawet tych, którzy mają odpowiednie kwalifikacje umysłowe, aby wdać się ze mną w poważną rozmowę, nawet ci lenią się przeczytać moje prace. Bo po co? A nuż to jest farsa? Poczekajmy co będzie i nie kompromitujmy się. Zamiast rzeczowej dyskusji zarzućmy mu poprostu germańską zawisłość i brak romańskiej przejrzystości (!) i oświetlajmy skomplikowaną psychikę perwersyjnego filuta, jak to bardzo zabawnie i sympatycznie czyni Kornel Makuszński, wchodząc mimochodem w zupełne nieporozumienie rzeczowe na temat kwestji ludzi i »stworów«, nieszczęsnego »bezsensu« i kwestji Formy. Muszę jeszcze zaznaczyć, że pewność siebie, której zdaje mi się zazdrościć Makuszyński, zdobyłem przez a) pewną dozę wiary, popartej rozumowaniem i b) przez długą pracę od r. 1901 (20 lat) nad teorią sztuki i filozofją. A pierwszą moją pracę estetyczną ogłosiłem w r. 1918 kiedy doszedłem do wniosku, że pozwala mi na to moje sumienie artystyczne i intelektualne.
Powtarzam: rzeczowa dyskusja jest wspólną pracą, przez którą wszyscy możemy zbudować polską estetykę. Niech mnie ktoś przejedzie tak, żebym aż musiał kwiczeć: będę czynił to z rozkoszą, wiedząc, że zyska na tem Prawda w Estetyce. Ale proszę jechać rzeczowo i bez »chlastań«, na tle przestudjowania prac przeciwnika — albo nie pisać nic.
Wracając do Grubińskiego i przechodząc od teorji do mojej sztuki, muszę zauważyć, że tu kwestja jest trudniejsza. Może się komuś nie podobać moja sztuka — nie na to poradzić nie mogę. Chodzi.