Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/217

Ta strona została przepisana.

takich już »jechałem«. Mowy pewno nie ma o tem, aby się odpowiednio na przyjęcie wrażeń »nastawić«. Nastawia się, ale na »zjechanie«. Nie byłby przecie krytykiem, który musi wydać sąd absolutny, od którego zależy dalsze życie i praca nieszczęsnego autora. Całe szczęście, że tak myśli każdy i każdy »jedzie« z innego punktu widzenia. Wypadkowa tych starć często równa się zero. Punkt widzenia stały jest również całkiem niepotrzebny, Dziś p. X. zjedzie pana Z. za symbolizm, a p. Y. — za realizm. Jutro może być naodwrót w stosunku do pana A. Punkty widzenia zamienia się jak ubrania, zależnie od okoliczności, w których się w nich występuje. Ten negatywny eklektyzm, ten brak kręgosłupa, ten brak indywidualności, uważa się u nas za objektywizm, i ten to fałszywie pojęty objektywizm daje możność — skakania z jednego punktu widzenia na drugi i trzeci, zależnie od pomyślnych konjunktur »zjechania« danego autora. Krytyk nie istnieje przeważnie jako »ktoś« — on się materjalizuje dopiero w dowolnym punkcie widzenia, na podstawie obliczenia najlepszego dla siebie wyniku. Dlaczego tak jest?
Przedewszystkiem dlatego, że nikt z krytyków nie poddaje się formalnym wrażeniom. Wina wtem jest też po stronie autorów i reżyserów, z których pierwsi tylko naturalistyczne sztuki piszą, a drudzy ich sztuki, na równi z formalnemi dawnemi, realistycznie wystawiają. Trudno zaiste stosować ogólne formalne kryteria do obrazów np. Wojciecha Kossaka, lub do sztuk Grubińskiego, ale że też nikomu na myśl nie przyjdzie powiedzieć »bójcie się Boga, panowie, przecież to nie jest sztuka«.
Dotychczasowi krytycy wolą jednak te rzeczy, które dadzą im się popisywać ze znajomością: historji, nauk społecznych, »duszy ludzkiej« i życia wogóle, bo o Formie, (Czystej Formie w znaczeniu konstruk-