walka autora z krytykami i to walka o wartości formalne. Cóż to byłaby za lekcja dla publiczności! Co za rozwój pojęć koniecznych dla Estetyki, tych pojęć, których brak odczuwamy na każdym kroku, a dążenie do stworzenia których nazywa się u nas ciemnem bredzeniem. Krytyka trzeba za kark trzymać i krzyczeć: »patrz tu, tu — to jest Piękno, Czysta Forma, odczuwaj Formę, psia krew!« »Aaaa... kiedy to dla mnie jest brzydkie« — odpowie. »Tem lepiej — pisz dlaczego to jest dla ciebie brzydkie«. Ale tu krytyk już nic nie powie, bo nie wie jak to wyrazić. On skoczy odrazu na któryś punkt widzenia, realistyczny, symboliczny, społeczny, narodowy — na który mu tam wypadnie — tylko nie na estetyczny. Przecież jeśli o »jechanie« chodzi, to i z estetycznego punktu widzenia jechaćby można, tembardziej, jeśli dana rzecz się krytykowi nie podoba. Ale trzeba to umieć zrobić. Jak może to zrobić krytyk, który w najlepszym razie powie, że Formę »uznaje« i poklepawszy ją pobłażliwie w życiowo zdeformowane czasem plecy, przejdzie zaraz do swoich życiowych dywagacji? Jeszcze dobrze jest, o ile krytyk w »tamtych« sferach, nic bezpośrednio ze Sztuką wspólnego nie mających, ma określony punkt widzenia, o ile jest socjalistą, endekiem, czy też członkiem jakiejkolwiek innej partji. Wiadomo wtedy jakie ma, choćby nieistotne, kryterja. Ale najczęściej jest galaretą bez kości, jakimś mgławicowym stworem, który zaczyna myśleć w połowie własnego feljetonu, ale o Sztuce, o Formie, o Pięknie (ewentualnie — o brzydocie) nie pomyśli aż do końca.
Oczywiście są te wielkości, które przeszły już całą tę historję i przeniosły się dawno do Erebu. O tych pisze się już otwarcie dobrze, ponieważ wielkość ich jest już ogólnie uznaną. Tak samo nie pisze się nic o estetycznych wartościach ich dzieł, ale odpada już problemat »jechania«. Usprawiedliwia się ła-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/219
Ta strona została przepisana.