o nieprzebyty mur — to jest o niedosiężną doskonałość natury, tak jak w poezji sens wyczerpany do dna stanowił tamę dla nowych formalnych kombinacyj, tak samo jest z teatrem. Niech nikt nie mówi, że będą to prywatne, niezrozumiałe dla innych baliwerny, indywidualny język, który tylko twórca jego pojmować będzie, lub działania ludzi chorych na schizofenję. Wszystkie te zarzuty mogą być słuszne, o ile na sztukę patrzymy z punktu widzenia życia. Forma w naszem znaczeniu jest czemś wyższem ponad przedmioty i sens życiowy, które są środkami w czysto osobistym procesie tworzenia. Trzeba rozwiązać ręce i nogi, odkneblować usta i wytrząsnąć z głowy wszystkie dawne nałogi. Przypuśćmy, że nic się nie stanie, że wszystko klapnie na nowo w tę samą nudę i szarzyznę współczesnej nam twórczości i w to nieskończone przeżuwanie rzeczy dawnych aż do mdłości. Przypuśćmy, że jest to fikcja chorego mózgu, mózgu osobnika, nie rozumiejącego teatru, który niczem innem być nie może, jak tem, czem był dotąd. Czyż nie warto jednak spróbować?
Siła, z jaką odtrącamy tę pokusę spróbowania czegoś nieznanego, zaiste jest piekielna. Czy też pokusa ta stała się zbyt słaba? Dowodziłoby to, że faktycznie zmechanizowanie życia zaszło tak daleko, że teatr jako instytucja par excellence społeczna nie może się już oprzeć kamienieniu wszystkiego w jednolitą. szarą, niezróżniczkowaną, a tylko pozornie różnorodą, miazgę.
Grudzień, 1919.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/86
Ta strona została przepisana.