Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/92

Ta strona została przepisana.

wolenia z tego, iż w tej ogólnej ruinie upadnie teatr miejski w Krakowie, a z nim jego dyrekcja. Mówcie, co chcecie i to czego nie chcecie, ale moje sztuki nie... (fe, panie profesorze — tego słowa nie wymówię!). Nie trzeba przesadzać.
Jeszcze jedno: gdy zrozumienie czegoś jest trudne i niewygodne, to na to mamy wynalazek »chlastania«. Dzięki wzruszającemu objektywizmowi »Skamandra« czytamy tam świetny feljopipton pana Nowaczyńskiego o tymże samym »Skamandrze«. Pan Nowaczyński ma rację w wielu punktach, ale czemu, przelatując w huraganie objawień po szczytach, strzyknął na mnie niepachnącą cieczą? Bo, jakkolwiek błyskotkowatą obdarzony jest mózgownicą, nie ma pojęcia o filozofji i naukowem stanowisku wobec zjawisk i z pewnością nie rozumie, lub leni się zrozumieć, moje teorje. A jednak coś go niepokoi. Dyskusja ze mną uczciwa i dokładna, jest trudna. Wobec tego trzeba mnie »utrącić«. A może pan N. się boi? Może to tak ze strachu, jak te amerykańskie zwierzątka o ślicznem futerku?... Jeśli nie ma czasu na przestudjowanie z ołówkiem w ręku czyjejś pracy, nie mówi się o niej nic. A przy tem »trzeba mieć głowę na kręgosłupie, a nie klatkę na różnokolorowe ptaszki«.
W wymyślania, od tej chwili, z nikim wdawać się nie będę, a z tym, kto się nie leni i ma odwagę zacząć ze mną uczciwą, pozbawioną elementów osobistych i przyzwoitą pod względem towarzyskim polemikę, będę dyskutował z rozkoszą, nie mając do niego żadnej osobistej pretensji, choćby jechał na mnie jak na zborsuczonej suce; przyczem nauczymy czegoś razem publiczność i znawców.
P. S. Zaznaczam, że nie jestem teoretykiem tej,