w »Tumorze M.« nie opłaca się w wymiarach formalnych, cobym mógł uznać z jego osobistego punktu widzenia za słuszne, wytacza cały szereg życiowych pretensyj co do rzeczy, z których ja zupełnie rezygnuję, aby mieć swobodę formalnego komponowania.
Oprócz tego stanowczo muszę zaprzeczyć temu, jakobym chciał cokolwiek burzyć. Niech sobie istnieją dalej teatry; symboliczny, realistyczny, czy stylizowany — jestem przekonany, że znikną same przez się wyparte przez Czystą Formę. Niech grają wszędzie ile mogą, tylko nie według dzisiejszych realistycznych recept à la Stanisławski, wielkich mistrzów sceny, posiadających czysto formalne wartości w najwyższym stopniu (jak np. Szekspir. lub Słowacki). Ale niech oprócz tego danem będzie widzieć na scenie ich prace tym, którzy nie mogąc się pomieścić w dawnych formach, chcą nie na zimno i nie programowo innego teatru. Posądzanie każdego, który zajmuje się teorią, że wskutek tego musi na zimno artystycznie pracować jest śmieszne. Może to jeszcze dotyczyć ludzi formułujących programy danych »kierunków«, ale nie tych, którzy zajmują się ogólną teorją Sztuki.
Protestuję przeciw strzelaniu zaraz w pierwszą »Bestję«, bo nie wiadomo jeszcze, co się z niej dalej narodzić może. Wielu jest ludzi, którzy się w dzisiejszym teatrze duszą. Czują, że wszystko to nie jest to. Przyczyną tego jest pozostawienie zupełnie na boku przez autorów scenicznych problemu Formy jako takiej. Ten problem, muszę powiedzieć, wywlokłem z ciemności, ja i tak łatwo go nie popuszczę. Problem ten jest stary jak świat. Sformułowanie zaś odnośnych twierdzeń trudnem jest dlatego, że, jednorodny proces twórczy, w którym cała psychika artysty bierze udział, musimy teoretyzując rozdzielić na dwie strony: formalną i życiową, gdyż inaczej musielibyśmy stanąć na stanowisku Boy’a, że tylko »pałką w łeb« i koniec.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/97
Ta strona została przepisana.