Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Androgyne.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

Stała chwilę błędna z przestrachu, drgała gwałtownie, — wyrwała się naraz z żelaznych kleszczy jego rąk i biegła szalonym pędem przed siebie.
Patrzał za nią, ale cały świat zakołował mu w oczach, prysnęły błyskawice, jakieś słońce zaczęło się łamać, trzeszczeć...
I nagle, jakby go ktoś kosą podciął, padł bez jęku na ziemię.